wtorek, 31 lipca 2012

papka z cukinii

Jestem załamana i sfrustrowana :( jestem taka noga z gotowania, że to aż poezja, co chcę coś zrobić to mi nie wychodzi. Dzisiaj chciałam zrobić placuszki z cukinii (w których zakochałam się nad morzem) i idźcie w... nie wychodzi mi :( w pipę jeża :(((( potrzebuję korepetycji z gotowania. Muszę znaleźć jakieś przepisy dla ułomnych bo mój wegetarianizm skończy się na tym, że będę jadła gotowane warzywa na parze i sałatki bo nic innego mi nie wychodzi :(. Z innych newsów zakupiłam sobie warzywny pasztecik z Rosska z tego działu bio, pycha, jak podlaski bez kitu :D naprawdę dobry. Tylko te dania obiadowe mi zostają do ogarnięcia i naprawdę łapię doła bo chciałam mamie zrobić i jakoś zachęcić a tu wyszedł bubel... bubel to mało powiedziane :((((. Dla poprawy humoru (bo jakby tego było mało, że nie umiem gotować to jeszcze moje chłopaki z Bułgarami przegrali 3:1 :() ruszyłam w rajd po sh. Upolowałam dwie sukienki (jedna miętowa koronkowa, druga czarna z kwiatkami, przy okazji się kiedyś pochwalę) i krótkie spodenki, które właśnie suszą mi się na żyrandolu. Pełno komarów dookoła, much, zmutowanych mrówek wszystko mnie gryzie ale takie uroki mieszkania przy lesie. Paciorkowiec chwilowo dał spokój, antybiotyki mam jeszcze na 3 dni a potem mam nadzieję zajmę się odbudowywaniem odporności, której nie mam. Gdyby na pokładzie była jakaś życzliwa wegetarianka, która by mi powiedziała co ja do choroby jasnej robię źle z tą cukinią, że mi placki nie wychodzą to byłabym zobowiązana :D.

niedziela, 29 lipca 2012

moja droga w kierunku vege :)

Pewnie ciekawi Was jak tam moja vege droga. Na razie porywam się jedynie na wegetarianizm ale eliminuję mleko krowie i większość serów więc tak jakby w kierunku vege też pewnie kiedyś uderzę. Na chwilę obecną kroki do odnotowania to: mleko krowie zamieniłam na mleko ryżowe, samo do picia jest dla mnie trochę za słodkie ale do mussli jest genialne. Obiadowo to już różne opcje: kasze z sosami warzywnymi, zupy owocowe, ziemniaki w mundurkach z zsiadłym mlekiem (lub gzikiem), kotlety warzywne, sałatki... Przekąskowo: marchewki, warzywa gotowane na parze, nasionka. Ostatnio też rzuciłam się na warzywne fast foody. Czasami mamy niewiele czasu na zrobienie obiadu, kupiłam w rossku w dziale z tą bio żywnością kotlety warzywne i sos pomidorowy z czarnymi oliwkami. Kotleciki przepyszne, sos dziwny... ale nie że niesmaczny tylko dużo tych czarnych oliwek w nim było. Kotleciki wyglądają mniej więcej tak:
szybko się je robi bo dosłownie kilka minut, proszek z paczki wsypujemy do zagotowanej wody i odstawiamy na 10 minut po czym formujemy kotleciki i obsmażamy na patelni, z sosem kotleciki wyglądają tak:
Jutro w planach kotleciki z cukinii i ziemniaków, za pierwszym razem wyszła mi papka (też zjadliwa :D) także jutro mam nadzieję, że będzie lepiej. Z innej beczki kupiłam nowy szampon rozjaśniający do włosów, Joanny, zapach czarna porzeczka, z dozownikiem. W podobnym tonie jest odżywka. I jestem bardziej zadowolona niż z płukanek i BioSilka także polecam, cena też spoko, za 500ml szamponu zapłaciłam 19 zł, odżywa w wielkim pudełku kosztuje 21.

czwartek, 26 lipca 2012

organizatorka mojego życia

Z racji tego, że dopadł mnie paciorkowiec, a raczej ja przywlokłam go ze sobą z wakacji nad Bałtykiem i zalegam cierpiąca w łóżku przedstawię Wam moją księżniczkę. Czytelnicy mojego mini boga konkursowego na Wizażu już mieli tę przyjemność ale... jej nigdy za wiele. Olcia jest moją księżniczką, moim oczkiem w głowie i największą zołzą, która pojawiła się w moim życiu. Olcia ma lat 12, mówię, bo kobiet się o wiek nie pyta ;). Jest prezentem ze Szwecji i mimo, że żywych prezentów nie lubię (znaczy nie lubię w sensie idei bo zawsze można nie trafić a potem zwierzak cierpi) tak mój żywy prezent okazał się strzałem w 10 :). Za kotami nigdy nie przepadałam, uważałam, że są dziwne i mają za długie pazury i są wredne i w ogóle. Jednak już pierwsze spotkanie z Olą wiązało się z wybuchem nieograniczonej miłości, mimo, że czasami z niej niezły zyzol :D. Ola jest rasowa jednak wszystkie jej dokumenty są po szwedzku więc jej nazwy (prawidłowej) nie podam bo ze szwedzkiego za dobra nie jestem (w ogóle go nie znam :D) wg. weterynarzy w PL jest to kot rosyjski niebieski odmiana skandynawska z jasnymi oznakami (w Szwecji jest to jedno słowo :P u nas zawsze sobie utrudniają :P) może nie widać na fotkach ale jej umaszczenie realnie jest właśnie niebieskie (niebieskie kocie oczywiście a nie jakiś błękit paryski :D). Nie ma też sierści tylko bardziej taki puch, nie znam się na tym totalnie ale znawcy chyba będą wiedzieli o co chodzi. Ola jak na kobietę przystało ma swoje fochy ;) nie lubi obcych, musi się do nich przyzwyczaić i zaakceptować, nie lubi zbytniego miziania jak ma chęć to się sama pomizia łebkiem o głowę człowieka ew. będzie gruczeć do tej pory aż ręka sama nam powędruje na jej brzuszek. Nie lubi weterynarzy a niestety los chciał, że musi bywać u lekarza co 1-2 miesiące (nie jest to nic poważnego, bez paniki) - ostatnio po jednej z wizyt prosto z samochodu pobiegła do pokoju mojej mamy i zaczęła się jej skarżyć, dreptała po podłodze i jej miauczała. A musicie wiedzieć, że mój kot bardzo rzadko miauczy, praktycznie w ogóle za to gruczy. A przy tym mocno wibruje :D. A no i Ola mimo, że czasem lubi pobyć sama to MUSI dosłownie MUSI mieć wszystkich (głównie mnie) przy sobie. Jak tylko pójdę na imprezę/znajomych/grilla [czyt. wracam późno w nocy nad ranem] Ola podczas mojej nieobecności lata po pokojach, szuka, wywala piasek z kuwety i często właśnie skarży się mojej mamie (pewnie w miauczącym języku miałoby to wydźwięk "gdzie ta menda się szlaja zamiast mnie miziać"). Jednak całkowitym nietaktem z mojej strony jest jakiś dłuższy wyjazd. Ostatnio właśnie byłam nad morzem, nie zabrałam Oli bo po a) ma problemy z infekcjami b) jest już troszku wiekowa c) nie lubi podróżować - a sama chciałam z siostrą i jej małym spędzić kilka dni nad morzem (zwłaszcza, że nad Bałtykiem ostatnio byłam 12 lat temu) - pewnie dlatego złapałam tego paciorkowca (ten kot na pewno ma coś z babajagi :D). W każdym bądź razie po powrocie spotkałam się z chłodnym, ba! wręcz lodowatym powitaniem. Omijała mnie jakbym była trędowata, nie wchodziła w ogóle na moje łóżko a jak tylko chciałam ją pogłaskać to odchodziła. Dopiero jak zaczęłam się bardzo źle czuć (moment zagnieżdżenia się paciorkowca i budowania przez niego hacjendy w moim gardle) Ola poczuła obowiązek zajęcia się mną (to taka pielęgniarka, zawsze wyczuwa czy jestem smutna/chora/zła i mnie leczy :)) dosłownie). Kiedy w nocy już płakałam z bólu (bo całe gardło mi spuchło i wszystko - nawet oddychanie - sprawiało mi ból) ona położyła mi się nad głową wtuliła nos w moje włosy i wibrowała. Zawsze się boję, że się czymś zarazi, próbuję ją przenosić do mamy ale ona i tak wraca i nie odpuszcza, czuwa. Całe szczęście jeszcze niczego ode mnie nie złapała. Coś więcej o Oli, jest złodziejem mleka, jak tylko zobaczy, że ktoś ma w kubku mleko po prostu wsadza tam swój pychol (ostatnio miałam sojowe - jak mnie opluła, pierwszy raz widziałam plującego kota - bez kitu :D), uwielbia pieczonego kurczaka (jak mój tata wraca z Norwegii i sobie kupuje kurczaka z rożna, ew. sam robi to potrafi zjeść praktycznie całe białe mięso), jak każdy kot uwielbia kwiaty (zjadać, obgryzać, drapać...) no i najlepsze są dyndające z laptopa kabelki. Ale nie jest to niszczyciel :D. Kochany kotek mimo, że moja mama czasem nazywa ją złośliwą mendą :D. Kobieta po prostu - ma swój charakter :D.
Ola nie była jedynym zwierzakiem w moim domu,była świnka morska (Fela), myszka (Leon), dwa kundelki (Rex i Rodman). W sumie Rex i Rod byli najważniejsi, byłam z nimi całe życie, niestety Rex odszedł na raka śledziony z przerzutami w wieku 12 lat (miał za dobre wyniki krwi więc utrudniona była diagnoza i rak mógł się rozszaleć), Rex rak wątroby w wieku 10 lat (u Rexa była inna syt. rak był tak złośliwy, że załatwił go w kilka dni po prostu miażdżąc mu żołądek :(() za oboma bardzo tęsknię i mega brakuje mi psa ale w obecnej syt. na razie nie mogę sobie pozwolić na przygarnięcie zwierzaka. Bo oba psy miałam z ulicy. Ale wiem, że nie wyobrażam sobie domu bez psa. Na razie jednak rządzi Ola i z tego co zaobserwowałam ta sytuacja bardzo jej pasuje, to taka mała egoistka :P.

sobota, 21 lipca 2012

kierunek ---> wegetarianizm

Zabieram się do tego jak pies do jeża, okazuje się, że muszę wyeliminować więcej ze swojego jadłospisu niż tylko mięso (i to nie jest kwestia etyczna czy ideologiczna tylko zdrowotna), okazuje się, że moje ogromne problemy żołądkowe i słaba przyswajalność to nic innego jak nie trawienie wielu rzeczy (w tym mięsa - tylko zwierzęcego, ryby są dla mnie wysoko wskazane) i wiele rzeczy nabiałowych i tutaj jest moje ogromne ubolewanie. Uwielbiam mleko, sery a tu się okazuje, że z wielu rzeczy muszę zrezygnować w najlepszym razie mocno ograniczyć. Z rzeczy nabiałowych i odzwierzęcych (nie liczę ryb) mogę spożywać jedynie: jogurty naturalne, mozarellę i jajka (ew. zsiadłe mleko lub jakąś maślankę). Totalnie do odstawienia mam mleko krowie i serki pleśniowe które uwielbiam. Lekka porażka ale nie samym jedzeniem człowiek żyje więc jęczeć nie zamierzam. Powoli zmierzam w kierunku wegetarianizm z mocnym już ograniczeniem w kierunku weganizmu. Jednak to bardziej wymagające niż myślałam. Ale daję radę :). Uwielbiam wegańskie żelki (są 100000000000000 razy lepsze od tych nie wegańskich, tylko ich cena lekko odstrasza), ciastka owsiane, sosy wegańskie, kotlety warzywne. Wczoraj jechałam na mleku sojowym, dzisiaj zakupiłam już te ryżowe - lekko się boję czy mi posmakuje ale czytałam niezłe opinie. Dzisiaj na obiad zaserwowałam sobie kaszę jęczmienną z sosem warzywnym i zsiadłym mlekiem. Pychota :). Bardzo dobry ten sos jest także z pieczonymi ziemniakami. Jutro w planach kotlety warzywne ze świeżą fasolką szparagową (nie kupną - duma milion :D) i sosem warzywnym. W poniedziałek pyry z gzikiem :D. Co dalej jeszcze nie wiem ale damy radę :D. Mama się śmieje, że to w sumie i lepiej, jak będę jechała na samej marchewce i ziemniakach to chociaż zaoszczędzimy :D a tak szczerze mówiąc też liczy na jakieś "odtrucie" i też planuje odstawić mięso i produkty nabiałowe (przynajmniej ich część). Z rzeczy kosmetycznych, dzisiaj zaopatrzyłam się w Ziaję i jej anty bzzz będę testowała (na sobie ofc :D) i produkty marki Lovely (należącej do wibo) w postaci lakierów do paznokci (cytrynka, turkus i kiwi) oraz błyszczyka (waniliowego z wit. E) - kolory genialne, lakiery nieco wodniste więc jak ktoś przyzwyczajony do gęstszych konsystencji powinien uważać (ja zafajdałam sobie dywan bo mi lakier kapał) ale ogólnie po przyzwyczajeniu się do konsystencji i ogarnięciu ilości lakieru są ok, szybko schną, dobrze kryją, nie ma efektu smug, czy pęcherzyków. Błyszczyk nie bardzo pachnie wanilią ale jest fajny i powiększa usta (mimo, że na początku nie wyczytałam jakoby miał takie właściwości). Dodatkowo do lakieru zakupiłam sobie (także z wibo) naklejki na paznokcie. Lato jest można szaleć :D.

środa, 18 lipca 2012

pozytyw - mega pozytyw :)

Pamiętacie doniesienia dotyczące walki o zlikwidowanie wielkiej (bo powierzchnia wynosiła prawie 5ha) fabryki zwierząt do badań eksperymentalnych. Dokładnie tymi zwierzętami były beagle. W akcji ratującej kilkanaście zwierząt i tak naprawdę nagłaśniającej problem znęcania się nad zwierzętami została aresztowana Polka, o której też już wspominałam. Pozytyw dnia brzmi - Green Hill zostaje definitywnie zamknięte i rozpoczyna się śledztwo przeciwko 3 podejrzanym, zarzut oczywiście znęcanie się nad zwierzętami . Psy zostały zabrane z fabryki, służby apelują do hodowców beaglów o pomoc, przygarnięcie bądź wspomożenie poprzez dostarczenie karmy. Psy, które zostały uratowane to zarówno dorosłe osobniki i szczeniaki, które w przyszłości miały wylądować jako "króliki doświadczalne" w laboratoriach. Więcej informacji dotyczących tego zdarzenia znajdziecie tutaj >>>KLIK<<<
niestety nie dokopałam się jeszcze do informacji dot. zatrzymanych osób w tym Beaty, ale dalej będę szperała. Wiem, że to kropla w morzu takich fabryk i badań ale gęba sama się cieszy :) niestety złą wiadomość, ktoś się pospieszył z inf. o zamknięciu Green Hill z doniesień Beatki na FB wynika, że Green Hill nie zostało jeszcze zamknięte, psy są badane i jest szansa na zamknięcie, jednak nie jest to pewne na 100%, kolejny news: w GH znaleziono 100 ciał psów (informacje sprzeczne, raz mówią, że psy były starsze raz, że szczeniaki), dodatkowo ok. 400 szczeniaków nie miało chipa (pada podejrzenie, że były przeznaczone do testowania kosmetyków) miejmy nadzieję, że to znaczy, że sprawa zmierza w dobrym kierunku 23 LIPCA DEFINITYWNIE!!!! ZOSTAŁA ZAMKNIĘTA FABRYKA ŚMIERCI :))))) W KOŃCU!!!

poniedziałek, 16 lipca 2012

Must Have – wakacje (odcinek pierwszy)

pakując walizki na wakacje nie możemy zapomnieć o kosmetykach, które powinny się w niej znaleźć. W mojej ostatnio obowiązkowo znalazły się: Balsam Lirene brązujący do jasnej karnacji – opalanie, opalaniem ale różnie to z nim jest, jak nie kolor bordo i nie schodząca skóra to różne inne rzeczy, tymczasowo nawet opalona (nad morzem) bazuję czasami na tym balsamie. Planuję też spróbować balsam brązujący z Bielendy ponoć genialny, ale jeszcze nie próbowałam więc nie sugerujcie się. Anty Bzzz Ziai – nie wiem jak u Was ale u mnie jest totalna plaga komarów i kleszczy. Dodatkowo kleszcze są mocno zainfekowane, bardzo dużo przypadków przewija się po przychodni. Muszę się więc zaopatrzyć zwłaszcza, że mieszkam przy lesie i jestem już cała zgryziona. Kosmetyki przed i po opalaniu Ziai – zarówno ziajka dla dzieci jak i ziaja kremy i mleczka do opalania i s.o.s. czyli kremy kojące i utrwalające opaleniznę gorąco polecam, używałam razem z siostrą i małym w trakcie wakacji we Władku także na swoje spalone stópki (nie wiem jak to się stało, że spaliłam sobie końce nóg, poniżej piszczeli ale udało się załagodzić sytuację właśnie tymi kremami także polecam!!!) Pomadki i kremy ochronne do ust – ja używałam swojego olejku kokosowego Ziai – powiem tak słońce mocno paliło usta strasznie się wysuszały, nie można zapominać, że ciało chronić przed słońcem trzeba całe, ale polecam też pomadki Isany* i Alterry Antyperspiranty – ja postawiłam na essence i jestem w szoku ale dawał radę na podobnym poziomie co testowańce, essence w mgiełce używałam do stóp w kulce pod pachy :D zaszalałam full service. Odżywki do paznokci Essence – kąpiele morskie i wojaże w basenach czy na piasku na plaży mocno uszkadzają manicure i pedicure także na dłuższe wyjazdy zamiast taszczyć tonę lakierów i zmywacze do paznokci polecam zakupienie jednej porządnej odżywki, która pokrywając paznokcie tworzy coś podobnego do frencha, wygodne i użyteczne. Chusteczki nasączone cleanic do higieny intymnej – sprawdza się w kryzysowych sytuacjach jak kąpiel w basenie czy morzu. Ja jestem magnesem na wszelkie zarazy te chusteczki nie raz uratowały mi życie. A raczej po prostu zdrowie intymne. Odżywki do włosów w płynie – polecam Isankę* w psikaczu – genialnie pachnie używa się jej zarówno na suche jak i mokre włoski, rozplątuje włosy i genialnie poprawia ich kondycję po zabiegach rozjaśniających, zabawach w chlorowanej wodzie czy suszarkowaniu. Uwielbiam je :). Krem do depilacji Bielendy – na wakacjach wiele czasu nie ma, a nogi odkrywa się totalnie cały czas w razie nieprzewidzianego ataku zbędnego owłosienia krem expresowy a po depilacji krem nawilżający przeciw podrażnieniom Sorayi. Soda Oczyszczona – sprawdza się w wynajętych pokojach/kwaterach/domkach do szybkiego sprzątania bądź pochłaniania zapachu (np. wylanego piwa na dywan)
* miałam Was informować więc informuję było zamieszanie dotyczące kosmetyków Rossmanna czy testują czy nie okazuje się, że zamieszanie powstało poprzez tworzenie filmików na YT bazując na starych materiałach. Wszystkie marki Rosska są zielone :) więc można szaleć, cieszę się bo firma Isana podpasowała mi kilkoma kosmetykami

sobota, 14 lipca 2012

Władek 2012

Wiem, że dawno nie pisałam ale trafił mi się kolejny, spontaniczny, wakacyjny wyjazd, tym razem nad morze. Bałtyckie gwoli ścisłości. Dokładniej mówiąc Władysławowo city ale nie tylko. Pierwszy pozytyw jaki odnotowałam to fakt, że coraz więcej osób na wakacje jeździ ze zwierzakami – niezależnie czy to pies, kot czy królik. Wiele hoteli (w tym spa), pensjonatów czy noclegowni toleruje obecność zwierząt (niektórzy jednak pobierają za to opłatę, chociaż w najdroższym miejscu wynosi to 20 zł. Można jakoś to przełknąć, zwłaszcza, że jakby nie patrzeć zwierzak to jak członek rodziny). Więcej było piesków mniejszych ras (yorki, maltańczyki) ale tych większych też sporo się przewijało. Cudnie to wyglądało jak szła parka z dziećmi a przy wózku dreptał jeszcze jakiś futrzasty kompan. Chociaż nadal wiele osób pozbywa się psów na wakacje co często kończy się tragedią, tak jak w przypadku chłopca, który spadł z urwiska próbując uratować pozostawionego na skarpie psa (wraca do zdrowia, w sensie chłopiec o psie niestety nic nie znalazłam, ale mam nadzieję, że ktoś mu pomógł i znalazł nowy dom). Wracając jednak do wakacji nad morzem, kolejny pozytyw to obecność Green Way’a w Sopocie, zdecydowanie mojej ukochanej knajpki, w której wszystko jest dosłownie pyszne. Placki z cukini (mój faworyt) - próbowałam je zrobić w domu ale nie były już takie smaczne – oraz kotleciki szwedzkie (ziemniak + szpinak + ser żółty) plus oczywiście genialne surówki, koktajle i lemoniady. Szkoda, że w moim mieście nie ma takiej knajpki. Poza pozytywami oczywiście muszą być też negatywy, ludzie to straszne fleje i nie szanują dosłownie niczego. Pozakopywane w piasku na plaży pazłotka po kebabach, opakowania po chipsach, puszki, kapsle etc. Tragedia!!! Jakby tak każdy postępował to zamiast piasku na plaży byłoby wysypisko śmieci. Dodatkowo sławne „światełko do nieba” czyli słynne lampiony – wszystko fajnie, ładnie to wygląda ale wiele z nich gdzieś spada, głównie do wody... nie wiem czy to taki fun zaśmiecania morza, może jestem jakaś staroświecka ale można by było się bawić gdzieś w innym miejscu, żeby nie zaśmiecać plaży i morza (z ulicy szybciej się coś sprzątnie niż wyłowi z wody) po drugie z umiarem, a nie ta sama osoba puszczała po 10... przyznaje bardzo efektownie to wygląda, ale...
Dzisiaj oglądałam genialny odcinek Martyny Wojciechowskiej dot. Prowadzenia parku z dzikimi zwierzętami tzw. wyspa kangurów. I taka mi się nasunęła refleksja. Kiedyś pewna osoba na forum poruszyła kwestię tego, że pomagać zwierzętom mogą jedynie weganie i wegetarianie bo inni to już zakłamani bo jedzą mięso... i tak się zastanawiam co jest bardziej ekologiczne (nie mówię tutaj już o patologiach typu hodowle przemysłowe czy farmy do fast foodów) chodzi mi np. o hodowle ekologiczne (wolne wybiegi, humanitarny transport i ubój). Bo weźmy np. taką Tołpygę (to rybka z rodziny karpiowatych) – ta rybka jest na tyle silna, że potrafi swoim istnieniem wytępić inne rybki w miejscu, w którym żyje także potrzebne jest raz na jakiś czas odłowienie nadprogramowej ilości ryb aby zachować harmonię w ekosystemie (podobnie jest z odstrzałem zwierzyny w lesie) i pytanie co dalej? Wyrzucić mięso czy je zjeść. Podobnie z zarzutami wegan żeby odstawić mleko i jajka... dobra ale każda krowa musi być wydojona i jajka są znoszone nie z każdego wykluwa się kurczak. Można je zjeść? Mówię o tym właśnie w kontekście programu MW tam była starsza parka, która prowadzi ten park pomagając setkom kangurów, misiom koala, krokodylom, ptakom (setki gatunków) itd. I te osoby jedzą normalnie mięso co więcej skupują z farm fastfoodowych kurczaki przeznaczone dla KFC (te które z góry przeznaczone są do wyrzucenia – są to te osobniki, które wykluwają się dłużej niż 3h – to znak dla właściciela, że jest za słaby na warunki hodowli nastawionej na maksymalny wzrost masy ciała także od razu jest usuwany, to znaczy zabijany i wyrzucany) ponieważ są one wartościowym pokarmem dla ptaków, które mają pod swoimi skrzydłami, co więcej skupują lub dostają odstrzelone kangury (otóż farmerzy mają prawo do odstrzału kangurów wyżerających im plony) – z nich też przyrządzają dania dla swoich podopiecznych. Wspomniana przeze mnie parka opiekuje się gatunkami, którymi grozi wyginięcie, zajmują się porzuconymi maluchami, przygarniają także te, które nie radzą sobie w dzikim świecie lub przybywają do nich po prostu na pożywienie. Ilość tych, którym pomogli sięga milion i ciągle rośnie, czy to, że jedzą mięso znaczy, że wcale nie pomagają zwierzętom???? Czy jedzenie mięsa wyklucza niesienie pomocy zwierzętom? Takie luźne pytania.
Ja nadal zmierzam w kierunku wegetarianizmu, niestety moja tarczyca ciągle się psuje a jednak z ryb mam większą przyswajalność więc tak w 100% nie udało mi się na razie przejść na bezmięsną dietę, ale nadal szukam zastępowaczy i pomocników w walce o lepszą przyswajalność.