piątek, 29 listopada 2013

smutno tak jakoś...

Kurczę nie ogarniam kuwety, wszystko się sypie i jest nie tak jak chciałabym, żeby było. Nadal nie mogę znaleźć pracy, nawet w magazynach czy archiwach. Nawet do wykładania towaru w sklepie już chcą mieć doświadczenie. Parodia. Powiedziałabym więcej - masakra. Zaczynam znowu zastanawiać się czy dobrze zrobiłam zabierając koty do siebie bo niedługo nie stać mnie będzie nawet na kupno jedzenia. Nie wspominając o widmie wizyty u weterynarza, którą koty już dawno powinny odbyć. Ale taka wizyta pochłonie ponad 1000 zł, których nie mam skąd wykopać :( po prostu nie mam. Obecnie mam wystawione 3 fanciki na FB.

TALERZYK nr 1


TALERZYK nr 2


KOCIE POCZTÓWKI


Nie cieszą się jednak zbytnim powodzeniem. Wiem, że na osiedlu z którego je zabrałam pewnie nie byłyby już w komplecie, spałyby na gołej ziemi (bo nowe budki, które tam postawiłam już zostały zniszczone)ale przerosło mnie to, finansowo. Koty są wspaniałe, naprawdę robią mega postępy. Gucia pozwala się dotykać co jest mega sukcesem, już nie ucieka za każdym razem. Ale potrzebują generalnego przeglądu. W nich może być wszystko. Dzięki dobrej duszy, którą poznałam na forum wizaz.pl udało mi się zebrać na karmę (mokra+sucha) i odłożyć trochę na kolejne wydatki (albo karma albo wet zależy co będzie pilniejsze). Ale to nadal kurczę kropla. I tak mnie to stresuje, że wróciłam do obgryzania paznokci. Nie wiem co robić, fundacje zawalone, kotów nie wyrzucę, do oddania też jeszcze się nie nadają (zresztą rozłąka byłaby dla nich gigantycznym stresem). Musiałam się wypłakać. Gdyby komuś spodobał się talerzyk albo pocztówki to dajcie znać. Buziaki.

piątek, 15 listopada 2013

Okiem kota belzebuba – śmierć.

Przychodzi czasem w życiu każdego zwierzaka na tym świecie, zresztą nie tylko zwierzaka, taki czas kiedy zmienia się cały jego świat. Człowiek pewnie nazwałby to końcem, śmiercią, nicością i ogólnie beznadziejną sytuacją. My koty jesteśmy inne. Jak mawiał taki niemiecki filozof (wiecie ta co zgarnęła nas z ulicy to filozofię studiowała więc coś tam mi w ucho wpada): Jest jeden aspekt, pod którym zwierzęta przewyższają człowieka – ich łagodne, spokojne cieszenie się chwilą obecną. Dlatego też my śmierci nie nazywamy końcem. Dla nas jest to podróż. Podróż na tęczowy most. Tęczowy most jest bowiem takim specjalnym miejscem, gdzie wszystkie zwierzaczki czekają na swoich opiekunów i potem razem przechodzą do nieba. Tam się nie tęskni, tam nic nie boli, tam wszystkiego jest do woli. Że tak rymnę wieczorową porą. Ale za życia też jesteśmy totalnie inni niż ludzie. Poznając diagnozę nie wpadamy w panikę i czarną rozpacz. Żyjemy tak jak dalej, no może trochę się zmienia kwestia jedzenia, kuj kuj u ludziów weterynarzowych się robi, czasem dostaje się poukrywane sproszkowane tabletki w jedzeniu – i człowieki doprawdy myślą, że ich nie widać i nie czuć. Oj czuć, wszystkie leki są gorzkie i paskudnie niedobre. Ale co zrobić, żeby nie robić dramatu to jemy i udajemy, że nic nie czujemy. Chodzi jednak o to, że w naszym postrzeganiu świata i życia nic się nie zmienia. Człowieki to by tylko planowały, dumały nad swoim losem, jak jest źle to tragedia płaczą i moczą i smarkają nam w nasze piękne futerka, ale co zrobić, krzykniesz do takiego „wypłosz nie rób scen” i tak nie skuma. My myślimy tylko o tym co jest tu i teraz, żyjemy chwilą obecną, teraźniejszą, dlatego żyjemy naprawdę. Człowiek to jak nie duma o przeszłości to wybiega w przyszłość i tak non stop. Stąd te całe depresje, chandry, zły nastrój. Koty tego nie mają. Kot się nie dołuje tym, że jest chory i któregoś dnia po prostu odejdzie. Kot się bawi, je, gania, gryzie i ma wszystko w nosie. A czowieki od razu biegną na fora albo do weta i mówią „on przecież normalnie się bawi, normalnie je”, żeby tego było mało w kuwetę nam zaglądają, wiecie jakie to jest pogwałcenie intymności i prywatności, żeby kotu bobki wyliczać no. To już jest skandal. Czego człowiek się spodziewa, że jak usłyszymy rak, niewydolność wątroby albo inna cholera to już zaczniemy sobie w kartonie trumne mościć. Heloł. To tylko ludzie tak panikują. Co jak umrę jutro, za tydzień, za miesiąc?! A co z dniem dzisiejszym? Nie dość, że mało czasu zostaje to ludzie go jeszcze niepotrzebnie marnują na jakieś durne zamartwianie się i rozmyślanie. I co to zmieni? Koty są mądrzejsze, koty umieją się cieszyć, że jeszcze mogą biegać, skakać, jeść ulubione rzeczy, drapać się i mruczeć. Dlatego człowieki jak dowiecie się, że Wasz kot, pies, chomik, szczurek czy inny pupil jest ciężko chory nie załamujcie się, walczcie z nami ale odpuśćcie kiedy będzie wiadomo, że to tylko walka z wiatrakami. Pomóżcie nam przejść na Tęczowy Most i nie zostawiajcie nas w tej ostatniej podróży. Nie to, żebym umierała czy była chora. Nic mi o tym nie wiadomo. Ale dzisiaj odszedł Wampirek. Miał 15 lat i te 15 lat spędził na ulicy. Został przygarnięty na samą końcówkę swojego życia, dzięki temu mógł zaznać miłości, szczęścia, pełnego brzuszka i braku bólu. A to dla kota ogromnie wiele. Jeżeli macie możliwość i warunki to nie odwracajcie się od takiej biedy. Owszem jest trudno, jest ciężko i kosztownie (nie oszukujmy się, leczenie paliatywne i diagnostyka przy cięższych chorobach jest bardzo drogie) ale dajecie temu zwierzakowi nowe życie. Krótkie? Dla Was człowieków tak. Czytaliście kiedyś Oskara i panią Różę o przeżywaniu jednego dnia w sposób jakby się przeżywało kilka lat? Tak też jest ze zwierzętami. Dla nas jeden dzień to jak kilka lat, dla niektórych zwierząt jeden dzień to cała wieczność, dlatego wyciskamy z dnia jak najwięcej i żyjemy intensywnie, szybko, czasami wybuchowo. Skaczemy i biegamy – wy chcecie, żebyśmy odpoczywali. Biegnięcie z duszą na ramieniu jak za mało zjemy, jak za mało razy pójdziemy do kuwety. Zamiast tego podrap mnie za uchem, pomasuj moje policzki, przytul i kochaj. Bo niedługo się rozłączymy i to Ty będziesz cierpieć bardziej, nie ja. Na tęczowym moście jest super i nie czuje się upływającego czasu – totalnie inaczej jest na ziemi i ogólnie w człowiekowym świecie.

Post ten dedykowany jest Wampirkowi, który pobiegł dzisiaj na TM.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Tag puszysty

Ukradzione od Sorbecika

Mówią na mnie różnie: kociara, kocia mama, Violka... Prawda jest jednak taka, że kocham wszystkie zwierzaki i w sumie nie potrafiłabym wybrać z dwójki pies/kot co jest fajniejsze, mądrzejsze, cudowniejsze. Kot jet kot a pies jest pies. Nie można ich porównywać bo to totalnie dwa różne gatunki. Kiedyś kotów nie lubiłam (jak byłam malutka udrapał mnie kot mojego chrzestnego), jednak kiedy 13 lat temu w moim domu pojawiła się Ola mój pogląd na sytuację zmienił się o 180 stopni. Miałam i psiaki i kota obecnie mam psiaka i koty. I podobnie jak Sorbecik zamierzam się zaraz nimi pochwalić!

Jak nazywają się Twoje zwierzaki?
Piesio zwie się Platon, takie imię nadał mu mój tato i takie imię figuruje w książeczce zdrowia i w karcie u weterynarza, w schronisku nosił imię Jotek. Łaciata królewna z serduchami po bokach to Gucia. Łaciaty kocurek podobny do mamci to Filemon a pingwinek adoptowany brat i synek to Bonifacy. Ale wiadomo, że różne imiona padają pod ich adresami ;).


Co to za futrzaki i jakiej rasy?
Cała trójka to miksiki. Ogólnie w całej historii swojej opieki nad zwierzętami miałam jedną rasową/rodowodową kicię (Olę - rosyjski niebieski odmiana skandynawska - hodowla szwedzka) reszta to koty czy psy ras: uliczna, studzienkowa, śmietnikowa itd. Platon jest ze schroniska sporo w nim z teriera - ma kudłatą brodę i ogonek antenkę, jego brat wyglądał jak Jack Russel on bardziej przypomina (nawet jedna pani wet porównywała z atlasami psów rasowych) teriera irlandzkiego - na moje oko ma za krótkie nóżki i jest za mało szorstki. Ale to nieważne uznajmy, że Platon jest terierem himalajskim :D. Gucia to była kicia wolnożyjąca przez ponad 10 lat, jest płaskopyszczna i gdyby nie umaszczenie to byłoby w niej trochę z Brytola (w sumie ma sporo cech charakterystycznych tych kotów). W kocurkach mało jest cech jakiejś jednej rasy, za to obaj mają urocze pędzelki na uszach - więc będą pędzlakami. Sorbecik napisała w swojej notce o sytuacji kotów w Edynburgu. W Norwegii jest podobnie - nie ma kotów wałęsających się po ulicach, sami przedstawiciele rasowi/rodowodowi, schroniska istnieją ale wyglądają jak burżujskie hotele a ilość zwierząt w takich placówkach można zliczyć na palcach jednej ręki. Musi być jednak jakaś wada - ceny usług weterynaryjnych są kosmiczne, także opiekunowie zwierząt nie walczą o życie swoich pupili tak jak robią to opiekunowie w Polsce.


Jak długo są ze mną oraz jak się u mnie znalazły?
Platon jest ze mną ponad rok, 3 dni po śmierci Oli rodzice mając dość mojego wycia w poduszkę ruszyli ze mną w drogę do Schroniska dla bezdomnych zwierząt w Józefowie k. Legionowa. Psów cała chmara machająca ogonkami, liżąca Cię po rękach, starsze, młodsze, 3łapki, 4łapki, suczki, pieski, rasowe, nierasowe. On jeden nie chciał kontaktu człowieka, wpychał się pod kaloryfer. Nie interesowało go nic poza tym, że chciałby być już w końcu bezpieczny. Tata chciał innego, mama też, ja nie mogłam wyjść bez tego rudziaka (mam dopiero w domu powiedziała mi, że jak jechaliśmy w stronę schroniska to modliła się w myślach, żebym tylko nie brała rudego, to wymodliła :P odwrotnie). Dodam tylko jeszcze jedną ciekawostkę, że Platon jest łudząco podobny (charakterem, zachowaniem, upodobaniami) do mojego 1 psa - Rodmana (normalnie wrócił :D). Gucia i Bonifacy są u mnie od 3 miesięcy, Filemon 4 miesiące dłużej. Cała trójka to rodzinka - mamusia i dwóch synków chociaż jeden nie jest jej biologicznym, musiała go przygarnąć od koleżanki, która porzuciła swoje maluchy. Gucię poznałam ok 2 lata temu, na początku myślałam, że to czyjś kot wychodzący (miałam w tym czasie własne zwierzaki już w wieku seniorskim, Rexa i Olę), potem widywałam ją częściej w różnym stanie, zaczęłam ją dokarmiać ale kocinka nie pojawiała się codziennie, raptem raz na kilka tygodni. Ok rok temu pojawiła się w towarzystwie dwóch wypłoszów i mi je zostawiła, normalnie jak kukułka. Cała ekipa była wolnożyjąca, dokarmiałam je, zbudowałam im styropianową budkę, wykastrowałam. W kwietniu tego roku stało się jednak coś strasznego, Filemon został pogryziony przez psy mojej sąsiadki - cudem doszedł do pełnej sprawności. Wtedy właśnie wylądował u mnie w mieszkaniu od tej pory robiłam wszystko, żeby cała trójka wylądowała u mnie na działce - razem, bezpieczni. Udało się w sierpniu tego roku - połapać je i przenieść. Uwielbiam oglądać je z góry, wtedy mam najlepszy punkt widokowy. Koty jak nie widzą człowieków ganiają się, szaleją, nawzajem na siebie polują, skaczą, wspinają się, dyndają z półek - cudowny widok. Jednak ile razy próbuję ich nagrać to d*pa. Pełna profeska, klasa, dojrzałość. Gdzie tam się będziemy ganiać - a co my jesteśmy małpy w zoo? I tak właśnie z nimi mam - kariery w internecie nie zrobią, parcia na szkło zero.


Co dziwnego jest w charakterze Twoich zwierząt?
Tak jak wspomniałam Platon jest totalną reinkarnacją Rodmana, zachowuje się tak samo, lubi te same rzeczy, postępuje tak samo, no jest wykapanym Rodmanem do tego stopnia, że wiele osób zwraca się do niego właśnie per Rodman a nie Platon. Jest to o tyle zastanawiające, że zaraz po śmierci Oli a przed wzięciem Platona napisałam do koleżanki ciekawe czy gdyby moje zwierzaki mogły wybrać to wybrałyby mnie ponownie. Gucia natomiast przypomina mi "mędrca" - nie wiem jak to opisać ale... Gucia jest jak lektor niekończącej się opowieści jak... sowa w Kubusiu Puchatku. To głowa rodziny, prawdziwa fajterka. Co więcej to ona wybrała mnie, nie ja ją. Kiedy wychodziłam z psem na spacer chodziła za mną krok w krok. Czatowała pod moim oknem. Potem pod balkonem. Genialny kot. Szkoda tylko, że tak nieufny i tak dziki. Co do chłopaków to... jak ogień i woda. Filemon jest jak starszy brat - rozsądny, nie lubi się zbyt długo bawić a głupie zabawy to totalnie są nie dla niego, zastępował Bonifacemu matkę jak ta znikała na długie dnie. Bonifacy natomiast to taki "ciapek", ten słabszy, przeziębiony, zasmarkany, nieporadny (w życiu nie zapomnę jak polując na myszy okładał się łapami po pyszczku, albo jak panie sprzątaczki zamknęły go w piwnicy). Cała 4ka tworzy genialną ekipę. Są nie do zastąpienia.

co one dla mnie znaczą?
Zwierzaki są dla mnie jak dzieci. Opiekuję się nimi ale też wychowuję. Tak samo jak dziecko należy wychować na dobrego człowieka tak i ze zwierzakiem trzeba stworzyć względną symbiozę, żeby siebie nie wku*wić a żeby żyło się lepiej. Nie pozwalam na wszystko. Uczę i karcę. Nie ma bezstresowego wychowania jednak jestem zwolenniczką uczenia metodami pozytywnymi. Na pewno cała ekipa jest moim motorem napędowym - dzięki nim działam i chce mi się wstawać z łóżka i walczyć o siebie (tak o siebie i o to, żebym była lepszą wersją siebie każdego dnia), słuchają mnie, pocieszają, wspierają ale przede wszystkim uczą: cierpliwości i konsekwencji.

Najmilsze wspomnienie:
Jest ich cała masa. Ciężko wybrać jedno. Ale niech będzie to pierwsze. Nie planowałam nigdy zabrać całej trójki kotów do siebie. Ba po śmierci Oli zarzekałam się, że nie będzie już żadnego zwierzaka w domu. Po zabraniu Platona do siebie byłam święcie przekonana, że on będzie jedynakiem aż tu pewnego dnia w trakcie jednego z pierwszych spacerów Platon spuszczony ze smyczy poleciał do chłopaków i przyniósł Bonifacego w zębach. Ale nie jako - to moja zabawka, tylko to jest mój kolega - weźmy go do domu.


Jak je nazywam?
zależy od sytuacji ale padają: Robalu, Żabolu, Gućki, łachudry, ruda małpo, niuniusie i wiele, wiele innych

To nie są jednak jedyne zwierzaki, którymi się opiekuję: był Rychu, który wspiął się na drzewo i wył w moje okno (już w nowym domu), były klony (Antonio i Edi), którzy zamieszkali w jednym z budynków gospodarczych przy domu jakiejś starszej babci, była czarna obecnie jest silverek i ruda. Zdarzają się koty wolnożyjące, którymi w miarę możliwości pomagam. Każdy odciska w moim serduchu ślad swojej łapy. Świata nie zbawię, nie pomogę też wszystkim zwierzakom na świecie ale... przynajmniej się staram.

niedziela, 10 listopada 2013

Kotleciki z cukinii - w końcu się udały.

Każdy z nas kiedyś zje coś, co mocno go zafascynuje albo w czym mocno się rozsmakuje a potem ból - bo nie umiemy tego smaku odwzorować, skopiować, no powiem chamsko splagiatować :P. Ja tak się rozsmakowałam ponad 1,5 roku temu w placuszkach z cukinii w Sopocie jedzonych w Green Wayu (te warszawskie smakują totalnie inaczej). Jak wiecie jestem noga z gotowania więc zanim doszłam do tego o co w tym wszystkim chodzi to deko się zeszło. Raz jadłam papkę. Raz jadłam gigantyczną kluchę. Raz coś co nawet nie przypominało placków. Z racji małego piekarnika wymyśliłam więc, że formę mogę zmienić, mogą być małe kuleczki - po co zamiast placki skoro się nawet nie mieszczą (jakoś wolę piekarnik od patelni). No i udało się. Wczoraj. Nawet nie robiłam zdjęć bo się nie spodziewałam zupełnie. Ostatnio niewiele rzeczy mi się udaje poza względnym ogarnianiem zwierzaków.

warzywne kotleciki w stylu placków z cukinii poziom hard


Zapewne od Michela Moran usłyszałabym słynne "oddaj fartucha" ale... nie wolno się poddawać.
Do moich kotlecików potrzebowałam:
3 średnie cukinie
4 ziemniaczki
2 spore marchewki
łyżkę oliwy z oliwek
zioła do warzyw grillowanych
papryka słodka
2 jajka "0"

Walka o cudowne kotleciki rozpoczęła się umyciem i obraniem warzywek. W trakcie obierania cukinii przypomniało mi się jak Filemon (kiedy dochodził w mieszkaniu do 100% sprawności) wpadał do kuchni i mi kradł obierki, albo boksował się z koszem na śmieci - słodycz. Ze znalezieniem deski do krojenia nie miałam problemu ale znalezienie tarki graniczyło już z cudem. Wygrzebałam więc jakąś część z moich ekologicznych garnków, która służy za dodatkową półeczkę do garnka na parze, pamiętałam, że od spodu miała oczka do tarcia - i miałam rację więc jeszcze Alzhaimera nie mam (ale trzeba bacznie nad tym czuwać). I oczywiście fantastycznie i finezyjnie musiałam sobie ochlapać spodnie, czarne w dodatku, sokiem z tartych warzyw. Ale do brzegu. Po umyciu i obraniu warzywek oczywiście należało zetrzeć je na tarce z grubymi oczkami, wszystko do jednego naczynia (ja tarłam do garnka bo wiadomo - w trakcie przeprowadzki za wiele pod ręką się nie ma). Marchewkę, ziemniaki i na końcu cukinia - się łamała pierdzielona jak na złość. Oczywiście standardowo musiałam sobie zetrzeć kawałek palca (żeby tak do końca wegetariańsko nie było). Po starciu warzyw posypałam je odrobiną soli i dużymi garściami przypraw co by puściły soki. Niestety nie posypywałam warzyw solą w tak finezyjny sposób w jaki to robił Marco Pierre White, sądzę, że w moim wykonaniu to cała kuchnia byłaby perfekcyjnie pokryta solą :D. Kolejnym krokiem było pozbycie się maksymalnie dużej ilości wody, która wypłynęła z warzywek. Dodanie jajka, odrobiny mąki i łyżki oliwy. A potem już tylko mieszanie i odciskanie, mieszanie i odciskanie, mieszanie i odciskanie. I tak chyba z 10 razy aż uformowałam z tego małe, urocze kuleczki. Nastawiłam więc mój boski piekarniczek aby się rozgrzał trochę, bo chłopak jest jak wiekowy facet (potrzebuje czasu na dojście, albo w ogóle podjęcie próby), kiedy moje rureczki cudownie się zarumieniły zrzuciłam temperaturę na 150 stopni i tak sobie piekłam kotleciki 40 minut przewracając je w połowie czasu na drugą stronę. Do kotlecików zrobiłam sos na bazie krojonych pomidorów bez skórki z czosnkiem (bo walczymy z wampirzastymi bakteriami). I powiem szczerze wyszły boskie - aż się nie spodziewałam :D. Niestety nie pomyślałam o tym, że jest długi weekend, i że ludzie standardowo wpadną w amok zakupowy, wykupią wszystko co możliwe ze sklepu, i nie zaopatrzyłam się w produkty na drugi obiad. Więc dzisiaj było po studencku. Była kasza jęczmienna, był sosik pomidorowy (zrobiony jak do kotlecików), było jajko sadzone i pół paróweczki sojowej. Ale, żeby nie było, że taka wersja ekonomiczna to chociaż zapiłyśmy ten obiad zacnie bo sokiem z marynowanych buraków biofooda. A co. Kto biednemu zabroni :D?

źródło: grafika google

czwartek, 7 listopada 2013

wypadającym włosom mówię NIE!!!

Jak wiecie mam niedoczynność tarczycy i przytarczy wiąże się to z różnymi dolegliwościami, które potrafią doprowadzić kobietę do prawdziwej rozpaczy. Dzisiaj zajmiemy się wypadaniem włosów. Niedoczynność tarczycy nie jest jedynym czynnikiem wpływającym na wypadanie włosów. Włosy wypadają po ciężkich (dla nich) zabiegach upiększających, malowaniu włosów, po trwałej ondulacji itp. itd. Jednak jakiejkolwiek przyczyny byśmy nie mieli poza leczeniem (w przypadku tarczycy) należałoby podnieść komfort życia włosowatych.

strzałem w dziesiątkę okazał się być zakup balsamu do włosów przeciw wypadaniu z olejkiem łopianowym. I to będzie mój numer 1 w dzisiejszej notce


źródło grafiki: strona green pharmacy

Kosmetyk ten podarowała mi na bazarek dla kotów koleżanka, z racji ogromnego zainteresowania kosmetykami tej firmy postanowiłam zakupić takowy także dla siebie. Powód 1 - Cena nie powala na nogi, bo za 300 ml w oficjalnym sklepie marki możemy zapłacić 7,49 zł, Powód 2 - marka Green Pharmacy i koncenr do którego należy (Elfa pharm) nie testują na zwierzętach a także nie korzystają ze składników, które miałyby doprowadzić do cierpienia zwierząt. Powód 3 - wydajny, mimo, że ja czasami nie mam wyczucia w aplikacji kosmetyku, Powód 4 - gęsty, więc nie rozlewa się na boki, Powód 5 - najważniejszy dla konsumenta - DZIAŁA :)!. Według producenta kosmetyk ten:
Szybko wyhamowuje wypadanie włosów dzięki swym odżywczym i zdrowotnym właściwościom. Daje widoczne wyniki w walce z łysieniem oraz osłabieniem włosów stymulując pracę cebulek włosów. Substancje aktywne zawarte w balsamie pobudzają mikro krążenie skóry głowy, wzmacniają włókna włosowe oraz przedłużają fazę wzrostu włosa. Balsam odżywia i wzmacnia włosy zapewniając im siłę niezbędną do intensywnego wzrostu. Już po pierwszym zastosowaniu balsamu zauważalne jest zmniejszenie wypadania włosów, które stają się zdrowsze i pełne blasku oraz łatwiej się rozczesują.

Łysa nie byłam jednak zauważyłam dużo mniej włosów w szczotce, w odpływie czy na poduszce (mówię o własnych włosach nie o psich włosach :P ich nadal dużo, tego kosmetyk nie hamuje :D). Jedno zastrzeżenie do tego ułatwiania rozczesywania - no moje włosy są splątane po użyciu balsamu więc dodatkowo muszę używać innego kosmetyku, żeby je łatwiej rozczesać. Ale dla niewypadających włosów naprawdę warto. Skład kosmetyku bardzo w porządku oparty na olejku łopianowym, proteinach kiełków pszenicy i witaminie E. Ode mnie ocena 4+ (no jedyna wada to te plątanie włosów).

numerem 2 jest ultralekka odżywka z olejkiem arganowym MARION


źródło grafiki kobieta20.pl

Kosmetyk ten odkryłam bardzo przypadkiem, na przecenie. Przypadkowo więc całkowicie wpadł do koszyka i powędrował do kasy. Koszt podobnie jak balsamu nieco ponad 7 zł, jednak pojemność już sporo mniejsza. Kosmetyk jest do rozpylania, bez spłukiwania. Ja używam go jedynie w celu rozplątania i rozczesania włosów. Chociaż jak zapewnia producent ma ona dużo więcej właściwości. Ma nadawać włosom sprężystość, świeżość i lekkość (dlatego pomocna jest przy układaniu fryzur. Może gdybym używała wszystkich kosmetyków z tej serii byłabym w stanie powiedzieć więcej o jego działaniu. Jednak w przyszłości planuję stosować go zamiennie z odżywkami w sprayu isany (są nieco tańsze :P).

Kolejne 3 kosmetyki, które opiszę pobieżnie to (nadal pozostając na gruncie kosmetyków CF) emulsja do włosów Gloria marki Malwa (bardzo tani kosmetyk, sprawdzający się doskonale, stosuję zamiennie z balsamem przeciw wypadaniu włosów green pharmacy bo ma właściwości przeciw łamliwości włosów i ten akurat kosmetyk nie plącze kłaczków), dwie kolejne propozycje to balsam i odżywka z alterry są różne wersje zapachowe ale w sumie każdy działa na tej samej zasadzie: ożywienia kłaczka, nadanie połysku i pomoc w rozczesaniu, a muszę przyznać, że wszystkie wersje pachną obłędnie.

piątek, 1 listopada 2013

Okiem kota belzebuba – starość?

Starość?! Przy kotu w ogóle nie wypada wspominać tych słów. Koty się nie starzeją. Koty dojrzewają, stają się bardziej dostojne, mądre, nabywają klasy i uspokajają swojego wewnętrznego tygrysa. Koty nie są stare. Wszak kot ma siedem żyć. Nie wiem więc czemu ktoś mówi, że kot jest stary. Nie wiem dlaczego starą określają mnie. Mam tę wyższość nad Wami, że jestem zwierzęciem. Nie muszę planować, nie muszę myśleć o jutrze, mogę cieszyć się chwilą obecną. Nie myślcie sobie jednak, że życie kota to łatwy kawałek chleba. Coś o tym wiem, w końcu wiele lat spędziłam na ulicy, ucząc się życia obok człowieka, życia niełatwego. Teraz wygląda to trochę u mnie inaczej dlatego mogę w pełni oddawać się celebracji dnia dzisiejszego i tego będę się starała Was nauczyć – ja, kot belzebub. Nie, nie belzebuba ja nie jestem ministra sportu. Musicie jednak na początku poznać pewne zasady. Koty nie wybiegają w przyszłość (jeżeli kiedykolwiek mi się to przydarzy to znaczy, że opętał mnie jakiś człowiek. Tylko ludzie skupiają się na pierdołach i zastanawiają się co będzie jutro, za miesiąc, za rok), koty cieszą się chwilą obecną, koty nie żyją przeszłością jednak pamiętają ją bardzo dobrze dlatego też jeżeli trafiasz na kociego osobnika po przejściach musisz brać pod uwagę, że aby się z nim dogadać będziesz potrzebował cierpliwości, czasu i zaangażowania. Kolejna ważna zasada to – kota się nie odchudza. Odchudzić kota to trochę go zabić (jednak nie można kota paść jak świni, kot to nie tucznik, nie nadaje się do zjedzenia na święta). Kotu nie żałuje się koci miętki – kot to nie kierowca, który musi zachować trzeźwy umysł, kot to kot. Kot to styl życia. Mówiąc do kota nie używa się epitetów z listy: gruby, wielki, stary, głupi, dziki, wredny, złośliwy itp. Kot nigdy nie jest wredny czy złośliwy, to cechy typowo ludzkie. Jeżeli robimy coś, co uważasz za złe znaczy to tyle, że czegoś potrzebujemy – czegoś, czego mi nie dajesz, może coś mnie boli – boli mnie a Ty tego nie widzisz, a może się czegoś boję – a Ty nie słyszysz jak wołam pomocy. Dlatego sikam Ci do kapcia, na łóżko, na poduszkę, robię Ci klocka za wannę, miauczę przeraźliwie bo mówię spójrz, tu jestem i potrzebuję Twojej pomocy. Do kotów można jedynie mówić ładnymi słowami: mądry, inteligentny, bystry, piękny, dostojny, elegancki, kot z klasą, super kot. Rozumiecie zresztą. Jeżeli na Waszej drodze staje kot, znaczy, że jesteście gotowi podjąć naukę, naukę, która wywróci Wasze życie do góry nogami. Przy nas nauczycie się żyć, żyć – nie egzystować. Wyciskać z dnia codziennego jak z cytryny, sok do ostatniej kropli. Nauczymy cierpliwości, cieszenia się drobnymi rzeczami, nie poddawania się i nie zamartwiania. Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Każdego dnia można dokonać wielkich rzeczy. Przyłącz się. Chcesz wziąć udział w przygodzie swojego życia? Będę Twoim pilotem. Dołączysz się?
**** bazarek na karmę suchą dla kociastych http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=20&t=157992 udostępniajcie gdzie się da.