sobota, 6 kwietnia 2013

Pomoc zwierzakom - syzyfowa praca

Miałam już nie płakać, miałam być silna i twarda, no ale się nie da. Jak to mawiał Piłsudski "kraj piękny, tylko ludzie ku*wy", no więc miał chłop rację. Miałam w tym roku w planach wykastrowanie kociej, bezdomnej ekipy, komu się da znalezienie domu, reszta dokarmianie i ew. leczenie a potem przy przeprowadzce kotom miałam ogarnąć kocie patio i zabrać je ze sobą. I wszystko byłoby super gdyby ludzie nie byli takimi bydlakami. Historię z Ryśkiem już znacie ale pozwólcie, że nakreślę całość sytuacji nowym czytelnikom. Od śmierci mojej kici (Ola w wieku 12 lat i 4 miesięcy umarła po walce z nowotworem złośliwym ucha) zajęłam się czynnie pomocą 3 bezdomnym kotkom (Guci - mama, Filemonowi - starszy synek, Bonifacemu - młodszy synek), poza karmieniem ekipy, ogarnięciem im ciepłego i suchego schronienia, leczenia przeziębień i infekcji udało się ogarnąć kastracje całej 3ki. Krótko byłam zadowolona ze swojej działalności bo jakaś "sympatyczna menda" postanowiła wykorzystać moje dobre serce podrzucając mi wymiotującego młodego kocurka do śmietnika. Kocurek okazał się być zarobaczony. Po kastracji i odrobaczeniu oraz pobycie w szpitaliku, które pochłonęło ok 170 zł Rysiu znalazł nowy, bezpieczny dom. Wszystko powoli wracało do normy, dziewczyny ze "zwierzaki z Mińska" ogarnęły nam tańsze puszki, tata skombinował mi dla kotów drabinkę, żeby wbijały się na balkon i powoli się oswajały, wszystko było wręcz takie jak sobie zaplanowałam. Do czasu... W środę jak zawsze w okolicach 10 poszłam kotkom wynieść jedzonko, w budce leżał biały kot (Filemon), strasznie ziajał, wiedziałam, że coś się stało. Kocurek został pogryziony. Rozumiem, że gdyby kocurka pogryzła jakaś bestia z lasu, bezdomny pies, kot ktokolwiek ale nie pies, który ma swojego opiekuna. Wku*wia mnie ludzki brak wyobraźni i tchórzostwo!!!! Kocurka pogryzł pies sąsiadki a ona zamiast przyjść i powiedzieć co się stało ucieka teraz przede mną jakbym miała ją co najmniej zjeść. I kolejne 184 zł poszły na leczenie Filemona. Teraz siedzi u mnie w domu i dochodzi do siebie bo nadal ma niewładną łapkę. Wiele jest ogłoszeń: dokarmiajcie bociany to tak niewiele kosztuje, dokarmiajcie sarny, dziki one nie poradzą sobie tej wiosny, otwórz piwnicze okienko bla bla bla gdyby pomagał jeden człowiek - jednemu zwierzaczkowi owszem wtedy to niewiele kosztuje gorzej jak człowiek na placu bitwy zostanie sam. Nie wiem co dalej będzie z kotami, jestem osobą bezrobotną, robię tyle na ile mogę sobie finansowo pozwolić i za każdym razem jak sytuacja jest bliska opanowania dzieje się coś, co jest winą człowieka i co naraża mnie na dodatkowe koszta z którymi nie daję sobie rady. Jestem zła, bezsilna, smutna, zestresowana bo chcę to wszystko ogarnąć a jakiś bezmózgi człowiek to wszystko rujnuje. Napisałam tę notkę bo musiałam się gdzieś wypłakać. Ludzie mówią, że przesadzam, że świata nie zbawię, że mam zostawić to całe pomaganie, ale to nie jest wyjście z sytuacji, mam być takim człowiekiem jakich pełno? Bez empatii? Bez hierarchii wartości dla których liczy się tylko sława, kasa, wygoda, imprezki? Nie,nie chcę takiego życia. Uwielbiam pomagać zwierzakom ale to tak chol3rnie syzyfowa praca dzięki innym ludziom, że czasami po prostu się tego odechciewa. Nie mam już siły, naprawdę....