sobota, 15 grudnia 2012

pomóż zwierzakom przetrwać zimę

Powstaje coraz więcej inicjatyw mających na celu pomoc zwierzakom w tak trudnym okresie jakim jest zima. Tablica.pl corocznie organizuje akcję "nakarm psa z..", klikając za darmo w okienku wybranego przez nas psa możemy pomóc uzbierać karmę dla psiaka. Są też akcje zbierania funduszy, jedną z popularniejszych ostatnio jest akcja z Ryśkiem z klanu w roli głównej http://www.youtube.com/watch?v=1quiKLMy0ng. W wielu lecznicach weterynaryjnych prowadzone są zbiórki (karm, zabawek, pościeli, kołder, koców, kurtek etc.) na rzecz schronisk, w miarę możliwości podobną paczkę dla schroniska możemy ufundować sami, wiele sklepów internetowych z artykułami zoologicznymi wysyła paczki przez wskazany na nas dowolny adres. Często też taką zbiórkę można zorganizować w szkole/miejscu pracy wśród znajomych. Jeżeli jednak nasze możliwości nie są na tyle duże, aby zorganizować coś podobnego, można uciec się do rzeczy prostych.
ja swoim wolnożyjącym kiciorom ulepiłam styropianowy domek, nie jest on genialny, w planach jest powstanie czegoś solidniejszego i lepszego ale tymczasowo jest coś takiego:
wystarczy grubszy karton (tutaj akurat po sokach z noni, ma bardzo grubą tekturę, najlepsze są właśnie po napojach typu wino, piwa - tektura jest wtedy grubsza i trwalsza), 2 bloki styropianu (u mnie 15cm ale wiem, że inni kociarze używają chudszych, mi ten został z ocieplania domu, co się miał marnować ;)) - bloki styropianowe można kupić w marketach budowlanych w niektórych jest to koszt 3 zł. odrobina taśmy. Ja nie obklejałam domku folią z tego względu, że kociaki wszystko rozrywają a nie chciałabym, żeby się czymś zatruły. Domek więc teraz stoi na kilku deskach pod spodem ma suchą trawę, w środku obecnie kawałek futra (jednak w przyszłości docelowo ma to być słoma - nie ciągnie wilgoci), na wierzchu też już ktoś rzucił "futrzaną" kurtkę. Tutaj już z lokatorami:
są też akcje "miejscowe", tam gdzie są schroniska przeprowadzane są akcje uszczelniania bud, montowania wiatrołapów. Nie wymaga to wiele poświęceń a satysfakcja jest ogromna. Pomóż zwierzakom przetrwać zimę ;)) p.s. dla osób z większą możliwością polecam adopcję zwierzaków ze schroniska, mój paskud obecnie prezentuje się tak:

sobota, 1 grudnia 2012

wariacja warzywna :)

Mama nie może jeść teraz mięsa więc łatwiej jest utrzymać kierunek wege w domu. Dzisiaj na obiad zaserwowałam więc pieczone kotleciki warzywne (marchewka, ziemniak, cukinia). Jako, że jestem totalnym beztalenciem w kuchni sięgnęłam po coś najprostszego na świecie. Bo cóż trudnego jest w starciu na dużych oczkach 2 cukinii, ziemniaków i 1 marchewki? No nic, właśnie :). Starte warzywka dokładnie odciskamy, dodajemy 2 jajka, łyżkę oliwy z oliwek, 3 łyżki mąki i... formujemy kotleciki i pieczemy 35 minut w piekarniku w połowie czasu pieczenia przewracając nasze twory. Pyszności!
starta papka prezentuje się właśnie tak :)
uformowane kotleciki układamy na papierze do pieczenia w taki właśnie sposób piękny jak ja :D
po odwróceniu moje kuleczki miały rumiane "dupki"
efekt końcowy
Oczywiście do składu kotlecików dodajemy ulubione przyprawy, żeby kotleciki były wyraziste. Chociaż i tak są na tyle smaczne, że nawet jak się zapomni o przyprawach i ziołach to są jak najbardziej zjadliwe ;)

piątek, 30 listopada 2012

potrzebujemy pomocy!!!

Miałam ambitne plany pomocy wolnożyjącym kotom i się wszystko poszło... kochać w ciemny las. Skomplikowała mi się moja sytuacja osobista i to dość poważnie na tyle, że nie jestem w stanie zrobić nic poza karmieniem i zorganizowaniem kotom w miarę bezpiecznej kryjówki (planuję uklepać domek styropianowy i ulokować go pod balkonem). Problem polega na tym, że jest tutaj sporo do zrobienia: należałoby wysterylizować i przebadać najstarszą kotkę (mamusię), trzeba wyleczyć małego czarnego kocurka (strasznie kaszle) - może to być wszystko: przeziębienie, zapalenie płuc/oskrzeli, zarobaczenie, zakłaczenie... itd dodatkowo kastracja i szczepienia czarnuszka i jego brata krówki. Zwróciłam się do kilku fundacji ale bez odzewu. Najlepszym wyjściem byłoby znalezienie domu obu kocurkom (dzisiaj o mały włos czarny uniknął śmierci pod kołami samochodu) tymczasowego albo stałego, cokolwiek. Potem można by było zająć się resztą. Szkoda mi tych kotów ale obecnie jestem bezsilna - moje konto jest totalnie puste z czasem też krucho (mama mi się pochorowała dość poważnie) macie jakieś sugestie co można zrobić? jak zadziałać?

wtorek, 27 listopada 2012

placuszki - w końcu udane :)

W końcu się udało, po 3 nieudanych próbach robienia własnych placuszków z cukinii albo tych warzywnych w końcu przyszedł czas na próbę udaną. Patelnię wymieniłam na piekarnik i teraz działam pieczeniowo nie smażeniowo. Mamie tak posmakowało, że pewnie będą u mnie gościły kilka razy w tygodniu. Minął miesiąc od śmierci Oli, miesiąc od przygarnięcia Platona a tu kolejne problemy. Moje podblokowe wolnożyjące koty potrzebują pomocy a ja spłukana jak... kryzys finansowy mnie dopadł. A mały czarnulek kaszle, nie bardzo wiem co robić ani się z kim dogadać, a prośby o pomoc nie kończą się niczym owocnym. Czasu też ostatnio niewiele. Jedyne dobre to Platonek w końcu zdrowy, rośnie jak na drożdżach. Tutaj z kolegą, na końcu filmiku widać jak mały kaszle.

sobota, 17 listopada 2012

sex z ideą...

Kilka dni temu wpadłam pstrykając kanałami na fantastyczny, ekologiczny dokument o seksie. A raczej sprzedawania owego sexu w celu finansowego wspierania jakiejś idei. Cała akcja polegała na tym, że dwoje ludzi (bądź troje wiadomo jak to bywa w filmach porno :D) na łonie natury wpadali w namiętne igraszki, całe zajście oczywiście nagrywali na kamerę (pełna profeska). Filmiku nie układali na półce w salonie w celu wracania po latach do upojnych wspomnień tylko wstawiali go do internetu. Każdy kto chciał obejrzeć filmik musiał zapłacić. A kwota zebrana z ilości wyświetleń filmu wspierała ochronę lasów deszczowych. Cele były różnorodne od wsparcia profilaktyki raka piersi po wspomaganie ostatnich członków plemienia Indian. Jednak te lasy deszczowe jakoś mi w pamięć najbardziej zapadły :). Dodatkowo załapałam się na newsy dotyczące recyklingu wibratorów. Otóż metalowe cząstki ukryte w tych brzęcząco-drgających urządzeniach są używane do... uwaga!!!... wytwarzania sztućców :D Wyobraźnia działa i stało się to już lekko obrzydliwe? zero strachu, przecież wszystkie metalowe części wibratorów ukryte są głęboko (jakkolwiek to brzmi przy tym temacie :D) pod grubą warstwą sylikonowego tworzywa także noł łej, żeby miało kontakt z czymkolwiek. Chociaż jedna babeczka wypowiedziała się, że gdyby wiedziała, że jej sztućce pochodzą z części z czyjegoś wibratora to by zaskarżyła tę firmę, która je wyrabiała. Niekoniecznie pewnie chcieliście o tym wiedzieć :D wiem, wiem ale dokument naprawdę był świetny.

czwartek, 8 listopada 2012

wykończeniówka - da się?

Obecnie jestem na etapie prac wykończeniowych w swoim domu, zastanawiałam się czy da się (mając na uwadze przystępność cenową jednak także przede wszystkim) połączyć miłość do środowiska naturalnego z urządzaniem domu. Poruszając się po śliskim terenie materiałów budowlanych z okrojonym dość budżetem dotarłam do farb ekologicznych optimum, jednakże były one niedostępne w moim mieście musiałam więc znaleźć coś co spełniało kilka warunków: po pierwsze założenie ekologiczne (czyli farba z jak najmniejszą ilością rozpuszczalników i lotnych związków organicznych), cena, dostępność kolorów. I tak trafiłam na serię Duluxa Family Zone.
Dulux zapewnia: Dulux Family Zone to farba, która została stworzona z myślą o komforcie i bezpieczeństwie Twoim, Twoich bliskich oraz z troską o środowisko naturalne. Unikatowa receptura produkowana bez dodatku rozpuszczalników odznacza się minimalnym poziomem zapachu i emisji lotnych związków organicznych, przy jednoczesnych wysokich parametrach krycia i odporności na zmywanie.. Postanowiłam to sprawdzić, faktycznie krycie świetne, kolory fantastyczne i... brak zapachu, nie musiałam otwierać okien, mogłam stać w pokoju i nic absolutnie nic nie drażniło moich nozdrzy (co się rzadko zdarza). Co więcej etykiety farby dulux drukowane są na materiałach pochodzących z surowców wtórnych, podobnie wzornik kolorów. Nie posiadam wiadomości dot. polityki firmy odnośnie testowania na zwierzętach itp. postaram się tego jeszcze poszukać. Mamy więc zaliczone ściany. Podłoga... nic prostszego, deska. Tata dorwał stolarza, który pozyskuje drewno jedynie z "pewnych" źródeł. Więc nie ma mowy o jakichś niekontrolowanych wycinkach. Jedynie polskie drewno i tak drewno ląduje nie tylko na podłogach ale także jako obudowa antresoli i podciągów, drzwi także drewniane. Zrezygnowaliśmy także z aluminium w domu, pod deską jedynie korek żadnych folii aluminiowych (korek tak, rozpada się, jednak nie zmienia swojego położenia i nadal spełnia swoją funkcję), grzejniki tylko stalowe. Postanowiłam dodatkowo wesprzeć artystów a raczej moja mama wymyślając sobie łazienkę w meksykańskim stylu i tak mamy ręcznie malowaną umywalkę, mural prosto z Meksyku, kafelki w bardzo soczystym kolorze oraz jaszczurkę (ceramiczną) nad lustro. Meble głównie używane, drewniane może poza szafą na wymiar, szukam czegoś z recyklingu jednak nic "większego" poza komodami i jakimiś szafkami na szpargały znaleźć nie mogę. Nie jest to może zbytnio urodziwe ale można z tym fajnie popracować (pomalować, ozdobić, pobawić się designem).
Jednak cena tych mebli często jest dużo, dużo wyższa niż "normalnych" drewnianych mebli a szkoda, bo takie meble mają naprawdę "duszę" i "to coś". Może kiedyś będę jak Naomi i będzie mnie stać na super eko domek, na chwilę obecną muszę jakoś się gimnastykować. A Wy, czym kierujecie się przy urządzania i wykańczaniu gniazdek??

wtorek, 30 października 2012

pierwsze, SPOKO!(*) danie w MM

W końcu znalazłam coś, co mogę zjeść na mieście (APLAUZ na widowni), w Mińsku nie ma knajp wegetariańskich a dania bezmięsne w knajpach ograniczają się do pizzy ze szpinakiem albo naleśników na słodko (raz taką pizzą się zatrułam, mimo, że w smaku była całkiem niezła pewnie to zasługa rozmrażanego i mrożonego ponownie szpinaku). Jednak w PIANO PIZZA (na ul. Sienickiej - zareklamuję, może rozszerzą ilość dań wegetariańskich :D) są placuszki z cukinii z żurawinami i śmietanką. Wolę jednak te placki na ostro (a w Piano mają genialny sos pomidorowy). Placuszkami spokojnie można się najeść - jedna porcja to 5 sztuk. Jak się zamawia do domu, dobre są nawet do odgrzania na następny dzień. Cena też spoko. Polecam :)))
Z innej beczki, gdybyście chcieli wiedzieć na bieżąco co u Platona, wpadajcie tutaj >>>KLIK<<<

sobota, 27 października 2012

kudłate szczęście...

Ból po odejściu Oli jest duży i nie chce minąć. Serce jest obdarzone miejscem na nową, futrzastą miłość... Wczoraj razem z rodzicami obraliśmy kierunek Józefów. Każdy kto był w schronisku w celu wybrania psa wie, że jest to najtrudniejsza wizyta na świecie. Wybierasz jednego, zostawiając setki. Niby nie planowaliśmy wracać już z psem, nie mieliśmy nic, ani jedzenia, ani obroży, nic. Absolutamente nada. Ale tam był on. Ciapa taka totalna. Jedyny, który nie pchał się do głaskania. Wręcz uciekał. Normalnie Wypłosz nie rób scen!!!. Skradł mi serce w kilka sekund. Pozwólcie, że przedstawię Platona. Platon w schronisku nazywał się Jotek, trafił tam po interwencji. Psina boi się strasznie, najlepiej czuje się na łóżku. Poza świerzbem w uszach okaz zdrowia. Bałam się jak to nam się poukłada, ale idzie wszystko w dobrym kierunku. oto i on:

czwartek, 25 października 2012

i umarła...

To ciężkie kiedy człowiek nastawia się na coś dobrego a nagle dochodzi do kompletnie niespodziewanej sytuacji, mega negatywnej. Nastawiłam się na to, że po zabiegu z Olą będzie super, że spędzimy ze sobą jeszcze kilka lat, że będzie jeszcze tyle super chwil, które będziemy potem jeszcze miały okazję powspominać. Okazało się, że los ma dla nas przewidziany inny scenariusz z którym nadal nie potrafię się pogodzić choćbym nie wiem jak chciała. Ola odeszła 23 października ok. godziny 19. Nadal mam ten obraz przed oczami i pewnie nigdy się go nie pozbędę. To trudne emocjonalnie i nawet fizycznie pogodzić się z tym, że jej już tu nie ma. Na dywanie mam pełno żwirku i nawet nie chcę go sprzątać, ciągle mi się wydaje, że zaraz wejdzie do pokoju rzucając mi spojrzenie numer 5. Albo firmowo rozłoży się na materacu domagając się masowania brzuszka. Jestem zła, wściekła, rozgoryczona. Pewnie dlatego, że w piątek i sobotę wmawiałam sobie, że wyzdrowieje, że już będzie wszystko dobrze... a kilka dni potem ona zasnęła na zawsze. Chociaż zawsze jak się kogoś kocha jest za krótko, za wcześnie i za bardzo boli... Kocham Cię Oluś, mam nadzieję, że gdybyś urodziła się ponownie wybrałabyś znowu życie ze mną. Dziękuję Ci za te wszystkie lata, które ze mną spędziłaś, za ciepło, miłość... za to, że byłaś. Nigdy nie przestanę Cię kochać i nikt, nigdy nie zastąpi Twojego miejsca. Zawsze będziesz moją małą, kochaną kruszynką.

środa, 17 października 2012

adopcje...

Zajadając się placuszkami z cukinii postanowiłam lekko tu odkurzyć. Co jakiś czas będę tutaj wstawiała zwierzaczki do adopcji z mojej okolicy. Nuż znajdzie się ktoś, kto będzie chciał stworka przygarnąć. Ale zanim wkleję pierwszego poszukiwacza dobrego serca chciałabym napisać o czymś fajnym. Chyba jedna z nielicznych, dobrych wiadomości, którą można usłyszeć w faktach bądź informacjach. Usłyszałam o tym dzisiaj i stwierdziłam, że jak najbardziej jest to inicjatywa godna nagłośnienia i naśladownictwa. Pewna pani, właścicielka sklepu zoologicznego postanowiła pójść o krok dalej i poza zakupami w jej sklepie można zaadoptować sobie zwierzaka. Ową panią jest Weronika Balcerzak z Poznania, która kierując się ogromną miłością do zwierząt stwierdziła, że będzie to dobry sposób na pomaganie bezdomnym zwierzakom. Pani Weronika podpisała już ponad 100 umów adopcyjnych, umowy podpisuje, żeby zabezpieczyć zwierzę przed trafieniem na kogoś nieodpowiedzialnego. Oczywiście taki proceder uaktywnił się też w drugą stronę, tj. do pani Weroniki trafia coraz więcej potrzebujących zwierząt. Inicjatywa jak najbardziej super, na pewno pracochłonna i pani Weronika musiała w swoim sklepie znaleźć dodatkowe miejsce dla zwierzaków do adopcji, ale pomyślcie sobie, żeby więcej było takich miejsc to schroniska byłyby odciążone, także ludzie chcąc kupić jakiegoś zwierzaka mogliby w zamian wybrać tego do adopcji. więcej o pani Weronice tutaj >>>KLIK<<<< Przechodzimy do futrzaczka potrzebującego nowego domku. Do adopcji w moim mieście jest 3,5 miesięczna granulka (widziałam ją na żywo w swojej lecznicy, jej maniunia, dosłownie można 3mać ją na jednej dłoni, zbyt duża to ona nie urośnie), typowy piesek do noszenia na rękach i kochania. Piesek został znaleziony na osiedlu w Mińsku i dostarczony do przychodni Ampułka, piesek waży o 2 kilo, najprawdopodobniej jest mieszanką pinczerka i yorka. Lubi się z innymi psami i kotami. Nie jest hałaśliwa. Jak wiadomo mały piesek często potrzebuje wychodzić na dwór - granulka w sytuacjach alarmowych potrafi skorzystać z kuwety ;). Granulka poszukuje kochanego człowieka. Może ktoś by chciał ją pokochać?

piątek, 5 października 2012

ślepa wiara w autorytety.

Oglądacie może czasem taki polski serial lekarzach "na dobre i na złe"? Ja w sumie miałam sporą przerwę, wróciłam do oglądania w momencie pojawienia się Żebrowskiego w serialu. Michał Żebrowski grał rolę autorytetu, specjalisty, który w rzeczywistości często szkodził bardziej niż pomagał swoim pacjentom. Mówię o tym bo tak też się stało u nas. Jeździłam z Olą do pani weterynarz, która została mi polecona przez wiele osób, autorytet, guru mogłabym wymieniać w nieskończoność. Mówią, że błądzić i mylić się jest rzeczą ludzką... ale czemu często ceną jest czyjeś życie. Ola miała zdiagnozowanego chłoniaka z przerzutami na płuca. Była objęta leczeniem paliatywnym. Miałam masę wątpliwości jednak do końca nie potrafiłam się zdecydować co dalej. Pomógł mi trochę TEN na górze do którego (wstyd się przyznać) ale zawsze biegnę jak już jest tragicznie. Zmieniłam Oli lekarza. Chłoniak z przerzutami na płuca okazał się potwornym stanem zapalnym ucha przez który węzeł chłonny po prostu się powiększył. Płuca okazały się być bez zmian nowotworowych (dowód: 2 zdjęcia RTG). Sytuacja jest dramatyczna bo sterydy sytuacje pogorszyły. Czeka nas ciężkie i długie leczenie, dodatkowo nie wiadomo do końca jakie spustoszenie w organizmie zrobił tak duży stan zapalny. 2 dni temu rozpoczęliśmy antybiotykoterapię. Antybiotyk i ogólnie w zastrzyku i w preparacie wstrzykiwanym bezpośrednio do ucha. Węzeł powoli wraca do swoich rozmiarów jednak stan zapalny objął (lub wpłynął porażeniem) na nerw twarzy kota no i kicio nie domyka prawego oka i ma problem z ruszaniem języczkiem i pyszczkiem co mnie martwi ogromnie. Ola ogólnie czuje się dobrze, jednak wiem, że na pewno jest trochę osłabiona. Je normalnie (zmieniłam jej miski na płaskie talerzyki, żeby było jej łatwiej jeść), dałam jej też do picia ulubione mleko (nie kocie), żeby trochę poprawić komfort tego ciężkiego leczenia. Wczoraj miała takie straszne zabiegi wykonywane. Ropa chlustała z krwią dosłownie wszędzie (ja wyglądałam jak bohater jakiejś teksańskiej masakry piłą mechaniczną) a Olcia... bolało ją :(, swędziało :(, piekło :( ogólnie wszystko co niedobre. Tak mi jej było szkoda. Ale taką ulgę po tym poczuła. Wszystkie mięśnie aż jej na główce drgały. Dzisiaj poszłyśmy na spacerek, w ogóle taka dumna z niej jestem, nie muszę jej zapinać na szelki, smycze, ona tak się pilnuje kochana, dzisiaj nawet mówię Ola zimno jest, idziemy do domu bo jeszcze się nam jakaś infekcja przypałęta i lolo do domku powolutku z 2 przystankami na obserwację ale sama poszła do klatki a potem do mieszkania. Po sterydach jadła więcej więc ciągle mi się wydaje, że je za mało. Podobnie z robieniem bobków, ciągle biegam do kuwety i sprawdzam i się nakręcam ale tak bardzo bym chciała, żeby jej stan się poprawił. Wiem, że jeżeli coś pójdzie nie tak to będzie tylko i wyłącznie moja wina. Bo to ja zawierzyłam weterynarzowi, powinnam go zmienić wcześniej. Boję się... bardzo to nasze zdjęcia z dzisiaj:
Olo patroluje teren
Olo na ścieżce
słit focia z rąsi zawsze spoko (tylko głowy nam poucinało :D)
tugeza ;)

niedziela, 30 września 2012

próba oderwania myśli chociaż na chwilę.

Ostatnio w oko rzuciła mi się reklama kosmetyków ekologicznych made by Kinga Rusin. Przyznam szczerze, że mimo tego, że wiele rzeczy mnie zachęca i nęci w ich kierunku jednakże sama autorka pomysłu mnie od nich odpycha. Dla mnie Kinga chyba na zawsze pozostanie osobą, która płakała nad losem karpi na święta w futrze z norek. Jakby te norki nie cierpiały. Ale do sedna. Kosmetyki Pat&Rub są polskimi kosmetykami, które mają spełniać wszelkie wymogi dbających o siebie kobiet, którym nie obca jest troska o środowisko naturalne. Kinga zapewnia, że kosmetyki nie są testowane na zwierzętach a do produkcji kosmetyków jedyne odzwierzęce składniki są pozyskiwane bez bólu zwierząt. Opakowania kosmetyków są ekologiczne i biodegradowalne, produkcja ma być przyjazna dla środowiska i absolutnie w składzie ma nie być żadnych modyfikowanych świństw chemicznych. Kosmetyki otrzymały certyfikaty Vivy dla wegan i wegetarian, kosmetyki mają też certyfikat ecocert. Gdyby nie Kinga to chyba nawet bym się na nie połasiła. Z innej beczki, adres do odwiedzenia www.vegebox.pl dla osób, które w mieście mają słaby dostęp do dobrych jakościowo warzyw, owoców, nasionek itp. Ja jeszcze nie zamawiałam ale kilkoro znajomych mi przekazało ten adres, są zadowoleni z dostaw i z produktów także w chwilach kiedy wróci mi rozsądek chyba przysiądę i coś zamówię, zwłaszcza, że u mnie z warzywkami tak cienko. Z góry przepraszam, że nie piszę ale jakoś tak ciężko ogarnąć myśli. Z Olą ok, leczenie działa, stan się nie pogarsza. Ja jeszcze zaszalałam kuracją soku z Noni - żebym tylko miała rentgen w oczach i wiedziała czy to jej pomaga. Mam mętlik w głowie i nie wiem czego się trzymać. Chodzimy z Olą na spacery jak już słońce zachodzi, Ola uwielbia kroczyć w mroku (ja posiłkuję się latarką :D) anioła mam nie kota, nie ucieka tylko się mnie pilnuje. Smakołyki Sanabelle poprawiają jej humor, Olka uwielbia mleko jednak od większej ilości zawsze miała jakieś atrakcje żołądkowe po tym kocim na razie nie ma, więc pija te kocie. Apetyt ma, bawi się, zwiedza ze mną las, wróciła do starych nawyków (50% nocy spędza u mnie 50% u mojej mamy), skacze po stołach. Czasami mam nadzieję, że wygram z tym bydlakiem i Ola będzie zdrowa, czasami jednak rozsądek bierze górę i siedzę i ryczę.

poniedziałek, 24 września 2012

...

Chciałam napisać fajnego posta dokumentującego nasze kuchenne zabiegi, albo buszowanie po second handach, nowinki kosmetyczne nietestowane na zwierzętach ale wszelkie moje wizje umierają w pierwszej sekundzie. Mimo, że się staram o tym nie myśleć i wykorzystujemy czas na maksa aby cieszyć się każdą chwilą to i tak przychodzą takie momenty kiedy naprawdę mam ochotę strzelić sobie w łeb. Dla niektórych to tylko kot, będzie drugi. Dla mnie to jak dziecko, pełnoprawny członek rodziny, osoba! Jak kobieta poroni czy jej dziecko umiera na raka też mam do niej podejść i powiedzieć hej nie płacz, zrobisz sobie drugie. Jakie to okrutne i pozbawione jakiejkolwiek empatii. Jak sobie myślę, że jej zabraknie i to już niedługo to dosłownie nie dam rady oddychać, łzy czuję aż w płucach i mimo, że to nie pierwsza śmierć w moim domu to pewnie będzie z pewnością najtrudniejsza. Zwierzaki brałam w tym samym czasie, była cała ruchliwa i głośna trójka muszkieterów. I teraz odchodzi mi ostatnie. Dlatego tak cholernie boli mimo, że każda z tych śmierci była bolesna. Jednak teraz czeka mnie pustka i przerażająca cisza. Tak wiem mogę wziąć kolejnego kota/psa/papugę cokolwiek ale to nie będzie ta 3ka. Każde zwierzę jest wyjątkowe i indywidualne ale jak się jest z kimś połowę życia to traktuje się go inaczej, zwłaszcza, że te zwierzaki spędziły ze mną kawał dzieciństwa i tak naprawdę trudny okres mojego życia - dojrzewanie, pierwsze szkolne miłostki, zawody, błędy, nauki. Dzięki nim się uczyłam. Szymborska pisała kiedyś Umrzeć tego nie robi się kotu mogłabym to samo skierować do swojej Oli, umrzeć - tego nie robi się człowiekowi!!!. Serce mi pęka naprawdę nie radzę sobie mimo, że tak strasznie walczyłam o pokłady optymizmu. Może to wina okresu może jesiennej depresji, hormony największa dolegliwość kobiety. Faceci tak nie ryczą na każdym kroku. Najgorsza jest ta niepewność i strach. Boję się jej bólu i cierpienia. Boję się rozwoju choroby. I na końcu boję się jej odejścia. Nie, nie ryczę nad kotem całymi dniami. Korzystam, że kicię wybawiłam od 6 do 11 i od ok. 12.30 kicia ma porę drzemkową, pewnie do 17. Właśnie leży wygięta na wełnianej kołdrze. W styczniu dostałam 2 komplety pościeli wełnianej do zakupionych garnków z certyfikatem oszczędzania wody, energii takie tam bajery (fakt, faktem garnki są super i naprawdę oszczędzają i dużo wody i tłuszczy i energii - ale nie o tym teraz) - nie wiedziałam co z tymi kompletami robić w końcu różnie się tę wełnę pozyskuje (czasem idzie za tym stres i wiele ran zwierząt z których wełna jest pozyskiwana), głupotą byłoby wyrzucić w wynajmowanym przeze mnie mieszkaniu jest także problem z "utrzymaniem ciepła" (mówiąc dosłownie jest zimno jak...) położyłam więc wełniany materac pod prześcieradło no i kołderkę wiadomo do przykrycia. Kiedy Ola zachorowała stwierdziłam, że to najlepszy prezent dla niej. Ola kocha wełniane rzeczy. Znaczy kocha się nad nimi znęcać. Uwielbia ugniatać, wbijać pazurki, układać się i mielić właśnie na wełnianych rzeczach. Właśnie się przebudziła jakby czuła, że piszę o niej. Dokonuje popołudniowej higieny osobistej nadal ułożona na wspomnianej wełnianej kołdrze. Ogólnie w obecnej sytuacji nie odmawiam jej niczego. Może pić mleka ile chce, może drapać i niszczyć wszystko (mimo, że nigdy nie była niszczycielem), może jeść co chce (chociaż fajnie by było gdyby jednak jadła więcej lepszych rzeczy więc zdrowo rozsądkowo pozostałyśmy przy suchej karmie Sanabelle, mokrej Almo Nature jednak czasami Ola może rozkoszować się smakiem Sheby czy ukochanego Whiskasa gotowanego w sosie). Przepraszam, koniec audycji kot domaga się pieszczot a jak już mówiłam niczego jej nie odmawiam :)

poniedziałek, 17 września 2012

cały świat jest nasz...

Schopenhauer (zresztą jeden z moich ulubionych filozofów) uważał, że zwierzęta przewyższają ludzi jedną, bardzo ważną jednak niedocenianą umiejętnością. Jest to umiejętność łagodnego i spokojnego cieszenia się chwilą obecną. Próbuję się tego uczyć ale momentami jest trudno bez tych głupich myśli i strachu przed tym co nastąpi jutro. Dlaczego jest to ważna umiejętność? Tak potrzebna każdemu człowiekowi? Bo to jedyna recepta na szczęście, a każdy przecież go pragnie. Nie czekając na jutro cieszymy się dniem teraźniejszym, korzystamy z każdej jego minuty, łapiemy każdą pojedynczą chwilę. Bez tej umiejętności kim jesteśmy? Biegaczami? Sprinterami? Ciągle gonimy za jutrem, planujemy co będzie za 10, 20, 50 lat nie doceniając tego co mamy teraz, nie smakujemy tego, nie cieszymy się tym przez co jesteśmy notorycznie sfrustrowani czekając na coś: nowe mieszkanie, lepsza praca, może kiedyś dzieci. Nawet odchudzamy się ciągle od jutra, wkurzając się na siebie za ostatnie frytki, ptasie mleczko, cokolwiek. To jest trudne, nie da się tak zupełnie nie planować... A jednak. Jeżeli moja kicia ma mnie opuścić to chcę, żeby przynajmniej była najszczęśliwszym kotem na świecie. Chcę łapać każdą chwilę z nią, przeżywać ją na maksa, żeby potem ten dotyk, ciepło futra było tak realne w moich wspomnieniach jak to tylko możliwe. Więc dnie spędzamy wtulając się w siebie i ciesząc się tym, co nas otacza.
w ogóle śmieszna sprawa, jakieś ptaki mi się na kota umawiały, pomyliły go chyba z myszą, musiałam ciągle pilnować bo się skubańce zwoływały tylko latając mi nad głową
i hit :D wszechczasów, kicio na rowerze :) nie skakał, nawet nie próbował, podziwiał :D
chciałabym wierzyć, że mój kić da radę, ale czasami strach jest tak wielki, że sobie z nim nie radzę... i ryczę jak teraz na klawiaturę.

sobota, 15 września 2012

będziemy pisać, na przekór wszystkiemu

- Kaszmir? - Mmm? - Wiesz, Beliowen mówiła, że jeśli będę ci powtarzać jakie życie jest piękne, to zatęsknisz za nim i zostaniesz z nami na dłużej. Długo milczał, nieruchomo wyglądając przez okno. Tylko końcówka ogona lekko drgała. - Nie ułatwiasz mi - rzekł w końcu. - Nie, nie ułatwiam! Dlaczego miałabym ci ułatwiać?! Chcę, żebyś był - zdenerwowałam się. - Przecież jestem. - Tak, ale... - Ech, wy ludzie! - westchnął znużony. - Dlaczego wy nie potraficie żyć tak jak trzeba? Ciągle tylko planujecie, wybiegacie w przyszłość albo rozpamiętujecie stare sprawy i tkwicie w przeszłości. A tymczasem prawdziwe życie umyka wam niezauważone. A wystarczy skupić się na tym co jest i wszystko od razu stanie się proste. - Nie, to nie tak - odpowiedziałam zmieszana - czasem chciałabym po prostu umieć zatrzymać czas - dodałam cicho. Spojrzał na mnie przeciągle. - Chodź tu - powiedział. - Po co? - No chodź. Nauczę cię. Podeszłam. - Jeśli chcesz, to tak się stanie - wyszeptał -zamknij oczy. Będą mijały tygodnie, miesiące, lata, a my ciągle będziemy siedzieli przytuleniu do siebie na tym parapecie. Widzisz nas? Widzisz? - Tak. - No, nie płacz. Już i tak mam przez ciebie całe ucho mokre.
Ten tekst autorki: Bechet z forum miau.pl zainspirował mnie do nowego spojrzenia na chorobę mojej kici. Postanowiłyśmy czerpać razem garściami i nikt nam tego nie zabroni. Można już jeść wszystko, wyżywać się na wełnianych kocach i kołdrach, można drapać kartony nawet jeżeli w środku jest jakaś porcelana, można ganiać po lesie, można wspinać się po drzewach i miętolić trawę, można skakać po krzakach, można budzić dwunożnego na masaż o godzinie 3 w nocy lub dokładkę sosu o godzinie 5. Można wszystko. Byleby tylko cieszyć się wspólnymi chwilami. Także dzisiejszy dzień, nieco chłodniejszy jednak u nas nadal przyjemny spędziłyśmy w lesie, buszując po polanie, wąchając krzaki i drzewa, czając się na ptaki (żadnych ofiar śmiertelnych to tylko takie podziwianie było, ew. czajenie się ale zero ręko-łapo czynów). Cieszyliśmy się dniem codziennym, który mocno udany bo kicia nic nie boli, kicio ma chęć do zabawy i kicio czuje, że dzisiaj może góry przenosić.
najpierw było rozeznanie terenu
buszowanie w trawie bo zboża tymczasowo zabrakło
a potem podziwianie drzewek i kwiatków. Grafik dnia jest także nieco inny, kocio idzie spać koło 12 i śpi do ok. 17 wtedy dwunogi mają czas na polatanie sobie po mieście (i ew. dokupienie czegoś pysznego do jedzenia). Dzisiaj było święto chleba więc dwunogi skorzystały kupiły masę pyszności a w tym: - pasztet z cukinii - placuszki z dyni (już zjedzone, placki na 6+) - kotlety z kaszy gryczanej (lekko mdłe ale z sosem na mocną 4czkę) - ciasto marchwiowe (mega!) - ciastka marchwiowe z miodem (niepróbowane jeszcze) - zupka z dyni po dwie porcje na łebka z kluskami ziemniaczanymi (mega pycha, jedna porcja kosztowała 2 zeta) Częściej mogłyby być takie atrakcje, nie musiałabym się gimnastykować w kuchni :)

czwartek, 13 września 2012

lekki powiew optymizmu

Po dniach pełnych spazmów rozpaczy postanowiłam się ogarnąć, tym kotu nie pomogę. I chyba jakiś efekt to dało. Wiem, że przy raku wpadanie w hura optymizm jest rzeczą błędną bo można się mocno przejechać także daleka jestem od tego, jednak powiało lekkim optymizmem. Ola jest po 4 dniu leczenia, które działa. Guz zmniejszył się praktycznie o połowę, Ola w ogóle nie chudnie i nie zmienia się jej zapach z pyszczka. Zapytacie pewnie o co chodzi z tym zapachem. Jestem już po 2 zwierzęcych rakach w trakcie trzeciego więc (na moje nieszczęście) mam już lekkie doświadczenie. Przy dwóch poprzednich zwierzakach miałam tak, że jeszcze przed diagnozą zmieniał się zapach z pyszczków (przed braniem jakichkolwiek leków) nie wiem jak to wytłumaczyć, ale tak było w obu przypadkach, dodatkowo dochodziła utrata wagi także mam nadzieję, że Ola nie jest w jakimś mega zaawansowanym stanie. Pewnie zapytacie jak do tego doszło, że kicia w ogóle została zdiagnozowana. To chyba moja nadopiekuńczość. W necie wyczytałam, że rak płuc jest u zwierząt najgorszy bo diagnozowany praktycznie u kresu choroby (daje mało objawów), u mnie Ola objawów nie miała w ogóle ale któregoś dnia (przyznaję byłam lekko wstawiona po imprezie) masowałam Olę i wyczułam gulkę na szyi. Miziam kota w tym miejscu codziennie (jest to jej ulubione miejsce) więc od razu się przestraszyłam gdyż wcześniej jej nie miała i jestem tego na 100% pewna gdyż średnio raz na miesiąc, raz na dwa miesiące bywam z Olą u weterynarza (Ola zaraziła się u poprzedniego weterynarza gronkowcem) i doktor też często sprawdzał węzły chłonne. Na zdjęciu RTG wyszło, że ta gulka nie koniecznie musi być rakowa bo ma w środku powietrze, jednak na płucach wyszły takie kropeczki (co jest charakterystyczne dla raka płuc). Nie chciałam kolejnych naświetlań dla Oli także na tym pozostaliśmy. Ola dostała leki i już po pierwszym dniu działania antybiotyku gulka zaczęła maleć (po 3 cim zastrzyku gulka jest o 50% mniejsza), także kicia dużo lepiej się czuje. Na początku leczenia byłam bliska rozważania uśpienia kota, naprawdę kicia kiepsko wyglądała i wydawało mi się, że to będzie kwestia dni. Mój kot jednak okazał się być silniejszy ode mnie, ba także mądrzejszy i postanowił mi o tym powiedzieć. Nie wiem jak Wy ale ja ze swoimi futrami jestem mocno zżyta i już wiele rzeczy, które próbują mi przekazać łapię w mig. Bałam się, że kicia będzie cierpiała, leczenie będzie ją męczyło więc zapytałam jej wprost któregoś pięknego wieczora jak to dalej będzie? Kicia odpowiedziała mi dzisiaj. Musicie wiedzieć, że Ola nie lubiła wizyt u weterynarza, w domu przed wyjazdem chowała się pod łóżko albo normalnie w świecie uciekała, wierciła się w poczekalni i próbowała uciec do domu. A dzisiaj (4ty dzień leczenia) o godzinie o której codziennie jeździmy na zastrzyk kicia grzecznie usiadła na przedpokoju i czekała i poczekalni także siedziała spokojnie po czym spokojnie znosiła wszelkie zabiegi. Dała znać, że ona jeszcze walczy i się tak szybko wcale poddać nie zamierza. Bogu dzięki! (I św. Judzie od spraw beznadziejnych do którego od kilku dni gadam, może słyszy facet i pomaga :))). 3majcie kciuki :)

poniedziałek, 10 września 2012

nieobecność

Chwilowo muszę poinformować Was o tym, że najprawdopodobniej nie będę miała siły w najbliższym czasie dodawać jakiekolwiek posty. Moja kicia, księżniczka najkochańsza ma raka. Wstępna diagnoza to płuco, niestety z przerzutem. Bezobjawowo się bydle rozwinęło i nawet wizyty w weterynarza raz w miesiącu nie pomogły. Nie mam pojęcia skąd się to g*wno (sorry za słowo) bierze ale już nie mam siły. Nie minął rok od uśpienia Rexa (rak wątroby) a tu rak płuc się przypałętał. Nie wiem co będzie dalej, na pewno nie chcę, żeby kicia cierpiała. Nie wyobrażam sobie życia bez niej ale też nie zamierzam egoistycznie trzymać ją tutaj na ziemi. Są ludzie, którzy wyrzucają swoje zwierzaki z samochodów, okna, wprowadzają pod pociąg a ja oddałabym wszystko, żeby moje były zdrowe. A tu i tak figa z makiem :(. Nie bardzo mam siłe cokolwiek wiecej napisać, dzisiejsza diagnoza mnie skosiła i to dość mocno. Wybaczcie.
chyba mieszkam w jakimś pie***rzonym Czarnobylu :(

czwartek, 6 września 2012

dla fanów soków i nie tylko ;)

Nie wiem czy już wspominałam czy nie ale w mojej miejscowości jedzenie na tzw. "mieście" jest dla mnie nierealne. Jedyne co u nas istnieje to: pizzerie, kebaby, chińszczyzna ew. jakieś podróby markowych fastfoodów jak ostatnio otwarta podróbka burger kinga. O daniach wegetariańskich po ktorych nie ma rewolucji żołądkowych można zapomnieć. Można spożyć oczywiście jakąś bułkę na ławce w parku ale kiedy pogoda nie rozpieszcza może być z tym ciężko. W sytuacji kiedy dopada nas "mały głód" a nie bardzo mamy co spożyć ratują nas soki. Ale nie tam jakieś badziewie, jakiego pełno na sklepowych półkach a z sokami mają tyle wspólnego co cola z lidla z coca colą. Są dwa rodzaje soków, które mogę polecić w ciemno. Oczywiście nie są to soki jakości tej, które zrobilibyśmy w domu, ale są nieporównywanie lepsze i zdrowsze niż znane nam sklepowe marki. Mowa o sokach z bio food i naturalnych sokach owocowych maurera.
źródło fotki: bio food.pl
soki bio food mamy w tak wielu gamach smakowych, że w głowie człowiekowi może się zakręcić: jest seler, kiszone ogórki, burak kwaszony etc. Mój numer jeden to marchew z jabłkiem, doskonale może zastąpić szybki obiad w pracy. Gęsty, słodycz jabłka zniwelowana jest delikatnym smakiem marchewki (100% sok jabłkowy tej firmy jest mega słodki smakuje jak kompot), gęsty więc sycący. Ma też wyczuwalne drobinki startej marchwi ale to dodaje mu uroku
źródło: maurer.com
Soki pana Maurera też mają ogromną gamę smakową, próbowane przeze mnie wszystkie smakowały tak samo dobrze. Dzisiaj na podwieczorek zaserwowałam sobie sok z czerwonych porzeczek z dodatkiem jabłka. Genialny. Jeżeli ktoś nie dysponuje sprzętem tudzież czasem do robienia sobie cudeniek w postaci soków owocowych czy warzywnych może sobie zaserwować wymienione soki, są genialne :))))

wtorek, 4 września 2012

leśny trip

Dzisiaj pogoda cudownie rozpieszczała. Momentami było nawet gorąco. Wybrałyśmy się więc z moją lepszą połówką, znaczy mamą :D na rowerowy trip po lesie. Fakt faktem moje opony błagają o eutanazję ale stwierdziłam, że skoro ich żywot i tak niedługo dobiegnie końca to należy je rozpieścić ilością wystających korzeni. Komary nadal tną mimo, że upierałam się, że na pewno już ich nie ma, dementuję plotki - są i są jeszcze bardziej wściekłe niż w sierpniu. Nie przeszkodziło to nam jednak w usadzeniu zadka na podłożu i podziwianiu natury. Oczy nacieszył nam młody dzięciołek, niestety nie mogłam go uchwycić aparatem, zlewał się z kolorem kory drzewa na którym siedział gdyż miał cały ciemny grzbiecik, boczki miał tylko jaśniutkie. Był przeuroczy :). Madrina korzystając z mojej nieuwagi próbowała mi wsadzić szyszkę do nosa, tak się zastanawiam co teraz za dragi dodają do tych hormonów na tarczycę bo coraz ciekawsze pomysły jej do głowy przychodzą...

poniedziałek, 3 września 2012

kobiecość niejedno ma imię ;)

do tej notki zainspirował mnie ten wpis >>>KLIK<<<<. Od dawien dawna uczymy się, że o gustach się nie dyskutuje a także, że nie ładne co ładne a co się komu podoba. I kurczę coś w tym jest. Jedni faceci lubią chudsze dziewczyny, wręcz wychudzone są też tacy, którzy specjalnie swoje wybranki tuczą. Są tacy, którzy na dziewczynę powyżej rozmiaru 38 patrzą z pogardą, są tacy, którzy za kawałek krągłego ciała daliby się pokroić. Jest jednak druga strona medalu, ta kobieca. I tutaj też mamy stare porzekadło "trawa jest bardziej zielona tam, gdzie nas nie ma" i tak też dokładnie jest z kobietami: chude chcą być grubsze, grube chcą być chudsze, ta z prostymi włosami chce mieć kręcone ta z kręconymi spędza pół dnia z prostownicą w ręku. Jest na to ponoć jedna rada, pokochaj siebie. Niby proste a jednak dla wielu osób rzecz nieosiągalna i nierealna. Jeszcze nie tak dawno temu (około roku) byłam bardzo ale to bardzo gruba. Czułam się jak bohater filmu uwolnić orkę, może gdybym była grubsza dłużej to bym do faktu nadmiaru ciała przywykła, jednak moje przytycie było błyskawiczne. Długo nie wiedziałam o co chodzi (w końcu jestem na wiecznej diecie), bywałam u wielu lekarzy, jednych zabawnych innych mniej. Kiedyś nawet trafiłam na pana, który zasugerował mi, że za pewne jem za dużo lodów. Okazało się, że mam kijowego guza i gratisowo niedoczynność tarczycy i moje przytycie mogło być tym spowodowane. Po operacji straciłam kilka nadprogramowych kilogramów jednak część z nich mocno zakorzeniła się na wysokości mojej kości miednicowej. Jednak tutaj powstał pewien paradoks, im jest mnie mniej tym mam większe kompleksy i czuję się grubsza niż kiedy warzyłam czy mierzyłam te kg/cm więcej. Nie wiem czego to wina czy pogoni za idealnym ciałem, wpasowaniem się w trendy epoki w jakiej przyszło nam żyć, trafienie w gusta mężczyzn - nie mam zielonego pojęcia.
rok temu wyglądałam właśnie tak, ponad 69 kg, 104 cm w boczkach (o 4 cm więcej niż w zadku), talia nieistniejąca bo aż 79 cm... rozmiar 42
teraz wyglądam mniej więcej tak, 59-60kg, 86 cm w boczkach (w zadku 93), talia - moja duma 63 cm, rozmiar 36/38
tutaj trochę lepiej widać wcięcie w talii, które kosztowało mnie sporo wylanych łez i potu :D chociaż nie jest to nadal mój ideał. Do pełni szczęścia brakuje mi kilku cm w biodrach, wkurzają mnie niemiłosiernie i są źródłem moich największych kompleksów. Upragniona waga - 55kg, rozmiar: małe 36. I mimo, że rozmiar to nie wszystko to jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia a pogoń w kierunku bycia chudym wciąga każdego dnia coraz bardziej. Ale nie do końca o tym miało być. Nadal jestem na diecie wegetariańskiej i w sumie nie tęskni mi się za mięsem czy rybami. Tylko czasem wkurzam się jak czegoś nie mogę kupić albo chce mi się coś szybko zjeść a na mieście nic nie ma.
ostatnio natknęłam się na te foto na FB. I w sumie chciałabym żeby tu było też u mnie :)

środa, 29 sierpnia 2012

wege - odcinek kolejny

Na swojej drodze spotykamy często idiotów ale zdarzają się ludzie, którzy są niesamowici i swoją niesamowitością sprawiają, że świat jest chociaż odrobinę piękniejszy. Mam jakieś takie zezowate szczęście, że trafiam i na idiotów (a nawet idiotów do kwadratu) i na osoby wspaniałe. Np. namierzyłam u siebie w mieście (a u mnie w mieście ciężko namierzyć coś godnego uwagi więc jest to warte zaznaczenia) sklep ze zdrową żywnością: różnymi pasztaciochami, kremami, pastami, makaronami, zbożowcami i strączkami jednak do w pełni wege szczęścia trochę brakowało. Pani jednak oznajmiła, że w miarę możliwości co da radę mi pościąga. W sumie niby to też w jej interesie ale niektórym się po prostu nie chce. Korzystając z okazji zakupiłam u niej kilka rzeczy:
dżem z jagód, 2 pasztety (jeden z cieciorki drugi z soczewicy - o ile czegoś nie pomerdałam), pastę słonecznikową zwaną wege smalczykiem. Jak na razie wszystko mi smakuje :D. Dodatkowo dzisiaj zaszalałam i strzeliłam porządny obiad:
ziemniaczki w mundurkach (zawsze jem ze skórką - w sumie z lenistwa nie lubię ich obierać :D parzą w paluszki :D), kotleciki orkiszowo-warzywne no i warzywka (kalafior, brokuł, marchewka) - wszystko poza kotleciorami gotowane na parze. A zapomniałabym na kotletach jest sos warzywny :D. Pyszna sprawa. Dodatkowo próbuję się znowu zmobilizować po rozstaniu z facetem do powrotu do ćwiczeń, jakoś wcześniej nie mogłam się zebrać do kupy. W ogóle mam jakieś dziwne sposoby na radzenie sobie z depresją bo zamówiłam kotu paczkę hahaha zaszalałam. Kupiłam jej karmę Bosch (Sanabelle) dla seniorków - słyszałam o niej wiele dobrego więc jako, że moja księżniczka zasługuje na to co najlepsze to właśnie najlepsza karma jest akurat dla niej. Dodatkowo 8 paczek kocich pyszności od Sanabelle - smakołyki zapobiegające tworzeniu się kulek z włosów, smakołyki zapobiegające osadzaniu się kamienia na zębach, smakołyki smakołykowe i z witaminkami. Kilka puszek z Alma Nature no i piłeczkę (bo dezodorantu do kuwety a raczej sody oczyszczonej w dużej ilości nie liczę bo to bardziej dla mnie :D). Poza tym zamówiłam całą wielką pakę kosmetyków no i nieśmiertelne lumpkowe łowy. Czas wziąć się w garść!!! :D

czwartek, 23 sierpnia 2012

nawrót choroby kici i lumpkowe łupy

Ostatnimi czasy jestem zaaferowana moją księżniczką, która miała trochę większe problemy z uszami. Ola kiedyś złapała poważną bakterię, która czasem pozostaje w uśpieniu a czasem dość mocno atakuje i mimo, że nie zagraża jej życiu to potrafi nieźle je uprzykrzyć. Ola jest po 3 dniach zastrzyków, dostała krople i leki osłonowe + witaminki. Czuje się dobrze. Tylko trochę swędzą ją uszki. Z innej beczki zakupiłam sobie ostatnio melisski, gumowe balerinki, nigdy nie byłam przekonana i wybierałam te materiałowe ale podczepiłam się pod zamówienie siostry. Oto i one:
Z racji wielu wydatków i małych zarobków nie stać mnie jeszcze na wege buty z prawdziwego zdarzenia więc wybieram te, na które mnie stać a które nie mają w swoim składzie skór i innych tego typu rzeczy. Zimą preferowałam śniegowce, myślałam, że będą obciachowe i mało kobiece a nosiłam je i do dżinsów i do sukienek:
Czasami dobrym źródłem są sh. Zakupiłam ostatnio dwie pary, dzięki Bogu mam zna się na odkażaniu bo z butami to różnie bywa i nabyłam workery i czarne sandałki na obcasie. Jednak sh nadal pozostaje głównym źródłem mojej garderoby:
moja ulubiona maxi sukienka, jedyna w szafie gdyż nie lubię sukienek o tej długości, ale z tą pokochałyśmy się na maxa :D, firma z metki: atmosphere, rozmiar: 8, cena: 12 zł.
spódnica w kwiatki na guziki również atmosphere, rozm. 10, dostępna w wersji nieużywanej na allegro, na all kosztuje 30 zeta + dostawa, ja za swoją dałam 4,50 :)
miętowa sukienka z koronki, wpadła w oko mojemu TŻtowi na tzw. romantyczne wyjścia, firma: Doroty Perkins, rozm. 10, cena 10,50.
mini w azteckie wzory (tak naprawdę top, ale wolę ją w takiej wersji), new look, rozm. 38, cena 3,50, pomarańczowa bluzka z kieszonką marki George, rozm. 12, cena 4,50 + pasek a'la Shakira 3,50.
a to mój the best off na rowerkowe szaleństwa, spodenki z wysokim stanem wyglądające jak spódnica (spodenki marki nieznanej, jest jedna metka na której widnieje made in U.K.) - 4,50 + bluzka z muppetem za 6,50.

środa, 22 sierpnia 2012

kierunek wege odcinek kolejny

Czasami człowiek żałuje, że nie mieszka w dużym mieście albo w ogóle za granicą, na moim zadupiu totalnie nie ma zdrowej żywności, jest jeden sklep, w którym raz w tygodniu można dostać warzywa od pobliskich rolników tzw. "eko" (i chwała im za to!) ale inne produkty mogiła! nie ma niczego! A jeżdżenie co chwila do stolicy po coś porządnego dla osoby bez prawka graniczy z cudem, bo jak wozić zakupy na tydzień pociągiem albo autobusem a potem dotachać to do domu? Są sklepy internetowe, ale czasem chce się nam już, czasem też nie można się dogadać z kurierem. Honor wtedy ratuje rossmann i ich bio półka.
sorry za puste opakowanie, ale zjadłam już jedno zanim zdążyłam zrobić zdjęcie, wiecie wielki głód. To zjedzone to warzywne tortellini przypomina nieco uszka takie świąteczne z farszem warzywnym jednak tak doprawione, że najbardziej zatwardziały mięsożerca nie uwierzyłby Wam w to, że nie ma tam mięsnych dodatków. Genialne z botwinką lub barszczem czerwonym. Są też dwa opakowania kotlecików na szybko (jedne warzywne już prezentowane na blogu, drugie orkiszowe), ciastka orkiszowe z dodatkiem sezamu oraz ciastka owsiane. Te ciastka, które widać obok pustego opakowania są genialne, uzależniona jestem od nich. Polecam. Lepsze niż czekolada :D.
Tutaj z kolei jest krem czekoladowy (w smaku mocno kakaowy, genialny, lekko gorzkawy ale smakowity), sos bio pomidorowy (zadka nie urywa, lepszy jest robiony samemu z pomidorów, tutaj ktoś przesadził z przyprawami i czarnymi oliwkami) oraz paszteciki warzywne, które pokochałam są smaczne (i tutaj też można je spokojnie podłożyć mięsożercy, nie kapnie się ;)). Dodatkowo zasmakowały mi sojowe parówki, ale wiem, że je można spożywać w ograniczonych ilościach. W planach mam jeszcze zrobienie kofty z sosem pomidorowym i nauczenia się gotować inne wege cuda. Ogólnie wege love ale mogłoby być bliżej mnie więcej fajnych produktów.

środa, 15 sierpnia 2012

chciałoby się powiedzieć "widzisz i nie grzmisz?"

Nie lubię publikować na blogu informacji negatywnych tudzież pesymistycznych ale no tym razem nie mogłam bo krew mnie zalała, dosłownie. Nie wiem czy kojarzycie sytuację z lipca ubiegłego roku. Pijany 27latek wyrzucił z okna psa. Pies miał szczęście w nieszczęściu bo to było 2gie piętro i upadł na trawę a nie na beton. Dodatkowo po czasie, ale trafił do weterynarza. Poza ranami otwartymi i krwawieniem większego uszczerbku na zdrowiu nie odniósł. Jednakże pies doznał ogromnego bólu. Z racji tego, że trafili się ludzie, którym los zwierząt nie jest obojętny znaleziono właściciela psa (tego, który go wyrzucił), pan się przyznał i sprawa trafiła do sądu. Prokuratorzy byli nieubłagani, wnieśli o najwyższy wymiar kary (3 lata pozbawienia wolności) za zarzut znęcania się nad zwierzęciem ze szczególnym okrucieństwem. I tu kończy się sprawiedliwość. Sąd uznał, że uwaga owszem pies doznał bólu, ale nie jest to znęcanie się nad zwierzęciem, wg. sędziego aby zarzut był realnie rozpatrzony psa powinien właściciel wyrzucić z 10 piętra. Co więcej zarzut usiłowania zabójstwa zwierzęcia też został umorzony ze względu na to, że nigdy upadek z drugiego piętra nie skutkuje zgonem. Nie wiem na jakim ja świecie żyje. Naprawdę. Więcej możecie przeczytać tutaj KLIK
Z racji mojej frustracji strzeliłam sobie dzień próżności (kosmetykami CF ofc) - a właśnie bo zapomnę później, ROSSMANN tymczasowo pozostaje firmą "zieloną" ta decyzja opiera się na mailach i zapewnieniach firmy dot. nietestowania produktów i skoro innym firmom po mailu dajemy wiarę, Rossmann też otrzymuje swoją szansę - rozpoczęłam od kąpieli czekoladowej z kawiorem czekoladowym Starej Mydlarni (firma wskakuje na listę zielonych gdyż odpisała na wiadomość na FB, że tak nie testują i są 100% naturalni), peeling solno-kawowy również Starej Mydlarni (chociaż osobiście wolę cukrowe Perfecty ale się skończył :(), oliwka aloesowa starej mydlarni, kąpiel solankowa stóp (hahah solankowa :D po prostu wsypujemy 1/2 szklanki soli - porządnej :P - do miski ciepłej wody i moczymy kończyny dolne), peeling cukrowy (cukier brązowy + oliwa z oliwek) i nacieranie oliwą z oliwek (+zapakowanie stóp w skarpetki), opiłowanie pazurków i manicure i pedicure z malowankiem. Cud miód i orzeszki :D w każdym bądź razie zapomniałam, że lakiery lovely są takie płyniste i ufajdałam sobie kołdrę ale nie zepsuło mi to humoru, o nie!!! Jest strasznie zimno więc zaserwowałam sobie kubek białej herbaty :) a i powoli próbuję obczaić swojego bloga a raczej jego możliwości techniczne. Udało mi się wstawić baner karmimypsiaki.pl :)))) jestem dumna z mojej blondynkowatości - tym razem dała radę :D.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Im dłużej przebywam z ludźmi tym bardziej kocham zwierzęta.

Często się zastanawiam dlaczego ewolucja dla człowieka jest tak okrutna, z pokolenia na pokolenie coraz więcej okrucieństwa coraz mniej mózgu, chyba, że to tylko w moich okolicach taki gigantyczny zastój intelektualny. Przerażają mnie ludzie i często mi wstyd, że jestem przedstawicielem tak tragicznego gatunku. Tak wiem, jest wielu dobrych ludzi, którzy bronią "człowieczeństwa" ale ja chyba rzadko na nich trafiam. Ostatnio też wyjeżdżaliśmy z tatą ze sklepu budowlanego i zabłądziliśmy (ojciec wymyślił sobie krótszą trasę a wyszło... jak zwykle :D) jedziemy sobie polną drogą, jakaś dojazdówka gdzieś... przed nami jedzie czerwony samochód, osobóweczka mknie jak strzała po czym ciach z drzwi leci pies... tak wyrzucili psa, przed nami, pies poderwał się w sekundę i biegł za samochodem, równiutko mknął na tej samej wysokości, 20 minut, 30... samochód zjechał na pobocze i psa zabrał do środka. I teraz w mojej głowie rodzi się milion scenariuszy: wyrzucił psa do rzeki, wyrzucił psa na ruchliwej ulicy, zabił psa itp. itd. albo oświeciło go i zrezygnował z porzucenia psa? jest to w ogóle możliwe? bo scenariusz ćwiczenia psa w sensie joggingu nie biorę pod uwagę. W sumie ew. nie wiem co robić w takich przypadkach, spisywać numer rejestracyjny, gdzie zgłaszać? gdyż w moim mieście straż miejska i policja zajmuje się tylko łapaniem pijanych kierowców, to ich priorytet przy reszcie spraw (no chyba, że wykryta kradzież samochodu, włamanie albo korupcja to jeszcze dostępni) nieosiągalni, zapracowani. Statystyka, statystyka... przyszło nam żyć w kraju, w którym i człowiek i zwierze zajmuje najniższy szczebel. Ale, ale żeby nie było tak tragicznie zmienię lekko temat. Uzależniłam się. Nałogi to rzecz straszna, wiem. Od kiedy pojawił się mój tata i jego kolega na budowę przywiózł nam kawę po prostu się uzależniłam. Jakie było moje szczęście kiedy dowiedziałam się, że moja ukochana kawa ma certyfikat Fair Trade (jeden plus nałogu :P). Chodzi o kawę ze stacji benzynowej Orlen, jest prze-genialna i jak na swój smak dość tania. Szkoda tylko, że na stacji benzynowej to ja raczej randki nie odbębnię ;).
Jak już jesteśmy przy temacie mojego taty, to wczoraj skubany miał imieniny, trzasnęłam mu sushi, niech ma powiew orientu :P w sumie różne były kombinacje z racji tego, że mój rodziciel to zatwardziały mięsożerca to zrobiłam mu zawijaski z krewetkami i łososiem.
Wracając jednak do tytułu postu, denerwują mnie ludzie... swoim egoizmem, fałszem, zacietrzewieniem... irytuje mnie wszystko, pośpiech, wykorzystywanie innych... dlatego siedzę w pokoju, czochram mojego futra i w momencie kiedy przytulam nos w jej ciepłe kłaki osiągam jakiś taki spokój i czuję, że ten mały włochaty czasem wredny potwór też mnie kocha :)