poniedziałek, 16 grudnia 2013

Azja - krok na przód?

Kiedy czytamy o tym co dzieje się w Azji, jak traktowane są tam zwierzęta, co tam się zjada z czego robi się sztuczne futra zalewa nas krew. Jednak ostatnio coraz więcej jest akcji, które mogłyby sugerować, że Azjaci zmierzają już w trochę innym kierunku. W kierunku zmian. Wspominałam kiedyś o akcjach fundacji pro-zwierzęcych w Azji dotyczących problemu psów rozjeżdżanych na ulicach czy niszczenia środowisk zwierząt dzikich. Dzisiaj troszeczkę inny temat. Osoby prywatne tzw. szaraki (żadne fundacje) i dwie akcje, których może nie "głównymi bohaterami" jednak z całą pewnością motywatorami były koty.

Pierwsza historia dzieje się na terenie Szanghaju. Wyobraźcie sobie dziesiątki klatek w każdej ściśnięte koty, które jechały na rzeź. Ogromna ilość. Parę ładnych setek kotów jak szprotki w puszkach. Część z kotów miała wylądować na chińskich talerzach. Inne w wazach z uznawaną za przysmak zupą. Jeszcze inne jako obszycia kurtek/czapek/szalików/butów itd. W Chinach znęcanie się nad zwierzętami i wykorzystywanie ich do celów kulinarnych jest czymś powszechnie akceptowalnym, policja nie reaguje na zgłoszenia zwierzęcych zapaleńców. Ostatnio jednak coraz częściej zauważa się akcje mające na celu zmianę w traktowaniu zwierząt w Chinach. Ludzie mobilizują się i skrzykują za pośrednictwem internetu i... napadają na transporty kotów na rzeź. Ostatnia akcja pokazana została całemu światu 29 listopada. Tłum napadł na kierowcę ciężarówki i uwolnił 600 kotów, których chwile na tym świecie były policzone. 600 kotów było ciasno upakowane w 32 klatki. Miały zostać przerobione na mięso i futra. Połowa zwierząt trafiła do domów ludzi, którzy zorganizowali się w internecie. Druga połowa do weterynarzy i schronisk. Podobne ataki w Chinach są coraz częstsze. Całej akcji przyglądała się policja - jednak nie interweniowała. Krwawe statystyki donoszą, że rocznie zabija się w Chinach ponad 2 miliony psów i kotów jednak w większych miastach powoli zaczyna się to zmieniać.


przykładowy transport kotów w Chinach grafika google


Przenosimy się do Japonii aby poznać pana Mamoru Demizu - współczesnego Robin Hooda. Jest to 48letni mieszkaniec Izumi, który podjął się opieki nad 20 kotami, mieszkały one razem z Mamoru w wynajmowanym przez niego pomieszczeniu. Jednak pan Demizu w 2010 roku zaczął dokarmiać także koty bezpańskie. Oszacował, że dziennie na ich wykarmienie wydaje 25 000 jenów (prawie osiem stówek w PLNach). Niestety jak to w życiu bywa nasz bohater w 2011 roku stracił pracę. Aby nadal móc pomagać kotom zaczął... zabierać bogatym i... karmić koty. Mamoru Demizu włamał się do 32 domów [przypis autora: 32 klatki i 600 uwięzionych kotów, 32 domy i wykarmienie 120 kotów w rok :D magiczne "32" :D] i ukradł gotówkę i biżuterię na łączną kwotę 19 200 000 jenów (ponad pół miliona złotych), wszystkie fundusze przekazał na wykarmienie kotów. Mamoru podczas aresztowania przyznał się do winy.

źródło zdjęcia: koteria.org

środa, 11 grudnia 2013

święta w wersji eko :)?

Kiedy padają słowa ekologiczne święta oczyma wyobraźni widzimy ruch wyzwoleńczy mający na celu wypuszczenie ryb (głównie karpia) do rzeki/stawu/potoku... kałuży? Choinkę z butelek plastykowych poddanych recyklingowi i posiekane warzywa i owoce.


źródło: interia.pl choinka w Paryżu w wersji eko

Czy ekologia ludziom musi się zawsze kojarzyć z oszołomami, którzy niekoniecznie myślą przed zrobieniem. Taki przykład, w mojej byłej uczelni a raczej w drodze do był rezerwat dżdżownicy. Droga do uczelni w dni jesienne/zimowe była męką - wiecie błoto, roztopy - czasami można było zgubić buta. Pamiętając o żyjątkach władze chciały zorganizować drewniany (naturalny) chodnik na pomostach zawieszony nad ziemią, żeby nie niszczyć środowiska dżdżownicom. Początkowo ekolodzy (green peace) zgodzili się ale coś im się odwidziało (za łatwo poszło) i nie zgodzili się na jakiekolwiek rozwiązanie. Żeby było śmieszniej obecnie leży tam betonowy chodnik... Jaka jest pointa - że niestety "green peace" i inne "wielkie organizacje" często robią więcej shitu niż pożytku. Ale nie o tym miało być. Opowiem Wam jak spędzić święta w wersji eko nie doprowadzając do spazmów śmiechu innych ludzi. Jest wiele wersji fajnych choinek: choinki z korków od wina, z drewnianych ściapek, z szyszek itd.


źródło: ekologiczna ulica

Wiele wersji choinek hand made można wylicytować na aukcjach charytatywnych (obecnie u zwierzaków z Mińska na allegro są wersje szyszkowe). Dla zwolenników żywej, dużej choinki - jak najbardziej ta wersja też jest eko, dlaczego. A no dlatego, że żywa choinka jest biodegradowalna (sztuczna rozkłada się wiele lat, owszem można ją użytkować wiele sezonów ale proces produkcji a potem utylizacji jest dla planety bardzo szkodliwy). Po świętach choinkę można spokojnie z powrotem wkopać w ziemię bądź zawieźć w miejsce gdzie zostanie spalona (i da energię potrzebną do ocieplenia - we Wrocławiu są takie opcje dzięki akcji energetyczna choinka - kasa z tej akcji przekazywana jest fundacji Przylądek Nadziei :)) ale także wielu handlarzy ma opcję wliczoną w cenę choinki pokrycia kosztów nowych sadzonek drzewek (w Krakowie taka akcja nazywa się podaruj choince drugie życie 40 oddanych choinek po świętach = jedno posadzone drzewko na terenie Krakowa). . Także jeżeli boicie się, że kupno naturalnej choinki jest nieekologiczne i ekologiczniejsze jest kupienie sztucznej choinki to wierzcie mi, że jest to jawna nieprawda. Ja osobiście jestem zwolenniczką ubierania choinki zewnętrznej. Mam ten cudowny przywilej posiadania własnego ogródka (działki) - chociaż to większa zaleta pod kątem posiadania zwierząt a nie ubierania choinki ;). Skoro kwestię choinki mamy załatwioną to co z resztą: światełka, bombki i inne pierdoły. Tutaj też mamy wiele opcji do wyboru. Mamy bombki hand made z materiałów recyklingowych (podobnie jak z choinkami z szyszek wiele bombek hand made można kupić wspierając aukcje na rzecz zwierzów). Możemy bombki zrobić sami - np. z pierniczków, czekoladek itp. Jeżeli światełka - to tylko LEDowe nie dość, że nie ciągnie to nam kasy z konta to jeszcze wytwarzają mniej CO2 do atmosfery.

Mamy choinkę, choinka ubrana ładnie świeci - co z prezentami. Prezenty jak widzę po sobie są różne zależnie od wieku. Jako dzieci chcemy jak najwięcej i jak najkolorowiej ale jak już jesteśmy starsi cieszą nas inne rzeczy, rzeczy, które są uzależnione od naszej sytuacji. Np. Anja Rubik ze swoim towarzyszem życia dają sobie potwierdzenia przelewów na rzecz wybranych przez siebie fundacji. Ja cieszyłabym się z rzeczy dla kotów (karma, żwirek, zabawki) często też preferuję wymianę np. moja mama dała mi 2 swoje pierścionki, które nosiła dekadę temu. Dla niektórych ogromnym prezentem jest wspólnie spędzony czas spędzony np. na wspólnym przygotowywaniu ozdób bądź kartek świątecznych. W tym całym pośpiechu często skupiamy się na rzeczach materialnych nie duchowych i wartościowych przez co święta tracą swój smak i klimat z dzieciństwa.
A co na stół? Dla niektórych święta to koniecznie karp. Ale czy on naprawdę jest taki niezbędny. Smak karpia odnajdziemy w innej rybie - Tołpydze, której nie trzeba sztucznie hodować w skandalicznych warunkach. Tołpyga bardzo szybko się rozmnaża zabierając przestrzeń innym gatunkom ryb - musi być odławiana inaczej zagrozi ekosystemowi a jest siostrą karpia, smakuje identycznie (chociaż wróć, nie jedzie mułem :D). A co dla wegetarian? wegan? Uszka z farszem warzywnym są naprawdę idealne. To chyba moja ulubiona potrawa wigilijna. Pierogi z kapustą i grzybami, kotleciki z warzyw. Makaron z makiem. Jest wiele potraw bezmięsnych, które smakują wręcz obłędnie. Jednak najważniejszy jest zdrowy rozsądek. Wiele osób wkupuje cały zapas ze sklepów po czym wiele z tych rzeczy ląduje w koszu na śmieci - ani to dobre dla Ziemi ani dla naszego portfela. Najlepsze jest planowanie i szacowanie ile kto czego zje. Przecież święta nie są po to, żeby potem leżeć obolałym z przeżarcia z niedomykającą się lodówką... c'nie?

Ja w tym roku święta spędzam sama ze zwierzakami, cała moja rodzina zostaje w Norwegii... nie powiem, trochę mi przykro zamierzam więc zjeść rzeczy, których nie mogę jeść przy mamie bo za ciężkie, za tłuste, niezdrowe... chociaż wiadomo z umiarem :D. A Wy.. jak spędzacie święta?

piątek, 29 listopada 2013

smutno tak jakoś...

Kurczę nie ogarniam kuwety, wszystko się sypie i jest nie tak jak chciałabym, żeby było. Nadal nie mogę znaleźć pracy, nawet w magazynach czy archiwach. Nawet do wykładania towaru w sklepie już chcą mieć doświadczenie. Parodia. Powiedziałabym więcej - masakra. Zaczynam znowu zastanawiać się czy dobrze zrobiłam zabierając koty do siebie bo niedługo nie stać mnie będzie nawet na kupno jedzenia. Nie wspominając o widmie wizyty u weterynarza, którą koty już dawno powinny odbyć. Ale taka wizyta pochłonie ponad 1000 zł, których nie mam skąd wykopać :( po prostu nie mam. Obecnie mam wystawione 3 fanciki na FB.

TALERZYK nr 1


TALERZYK nr 2


KOCIE POCZTÓWKI


Nie cieszą się jednak zbytnim powodzeniem. Wiem, że na osiedlu z którego je zabrałam pewnie nie byłyby już w komplecie, spałyby na gołej ziemi (bo nowe budki, które tam postawiłam już zostały zniszczone)ale przerosło mnie to, finansowo. Koty są wspaniałe, naprawdę robią mega postępy. Gucia pozwala się dotykać co jest mega sukcesem, już nie ucieka za każdym razem. Ale potrzebują generalnego przeglądu. W nich może być wszystko. Dzięki dobrej duszy, którą poznałam na forum wizaz.pl udało mi się zebrać na karmę (mokra+sucha) i odłożyć trochę na kolejne wydatki (albo karma albo wet zależy co będzie pilniejsze). Ale to nadal kurczę kropla. I tak mnie to stresuje, że wróciłam do obgryzania paznokci. Nie wiem co robić, fundacje zawalone, kotów nie wyrzucę, do oddania też jeszcze się nie nadają (zresztą rozłąka byłaby dla nich gigantycznym stresem). Musiałam się wypłakać. Gdyby komuś spodobał się talerzyk albo pocztówki to dajcie znać. Buziaki.

piątek, 15 listopada 2013

Okiem kota belzebuba – śmierć.

Przychodzi czasem w życiu każdego zwierzaka na tym świecie, zresztą nie tylko zwierzaka, taki czas kiedy zmienia się cały jego świat. Człowiek pewnie nazwałby to końcem, śmiercią, nicością i ogólnie beznadziejną sytuacją. My koty jesteśmy inne. Jak mawiał taki niemiecki filozof (wiecie ta co zgarnęła nas z ulicy to filozofię studiowała więc coś tam mi w ucho wpada): Jest jeden aspekt, pod którym zwierzęta przewyższają człowieka – ich łagodne, spokojne cieszenie się chwilą obecną. Dlatego też my śmierci nie nazywamy końcem. Dla nas jest to podróż. Podróż na tęczowy most. Tęczowy most jest bowiem takim specjalnym miejscem, gdzie wszystkie zwierzaczki czekają na swoich opiekunów i potem razem przechodzą do nieba. Tam się nie tęskni, tam nic nie boli, tam wszystkiego jest do woli. Że tak rymnę wieczorową porą. Ale za życia też jesteśmy totalnie inni niż ludzie. Poznając diagnozę nie wpadamy w panikę i czarną rozpacz. Żyjemy tak jak dalej, no może trochę się zmienia kwestia jedzenia, kuj kuj u ludziów weterynarzowych się robi, czasem dostaje się poukrywane sproszkowane tabletki w jedzeniu – i człowieki doprawdy myślą, że ich nie widać i nie czuć. Oj czuć, wszystkie leki są gorzkie i paskudnie niedobre. Ale co zrobić, żeby nie robić dramatu to jemy i udajemy, że nic nie czujemy. Chodzi jednak o to, że w naszym postrzeganiu świata i życia nic się nie zmienia. Człowieki to by tylko planowały, dumały nad swoim losem, jak jest źle to tragedia płaczą i moczą i smarkają nam w nasze piękne futerka, ale co zrobić, krzykniesz do takiego „wypłosz nie rób scen” i tak nie skuma. My myślimy tylko o tym co jest tu i teraz, żyjemy chwilą obecną, teraźniejszą, dlatego żyjemy naprawdę. Człowiek to jak nie duma o przeszłości to wybiega w przyszłość i tak non stop. Stąd te całe depresje, chandry, zły nastrój. Koty tego nie mają. Kot się nie dołuje tym, że jest chory i któregoś dnia po prostu odejdzie. Kot się bawi, je, gania, gryzie i ma wszystko w nosie. A czowieki od razu biegną na fora albo do weta i mówią „on przecież normalnie się bawi, normalnie je”, żeby tego było mało w kuwetę nam zaglądają, wiecie jakie to jest pogwałcenie intymności i prywatności, żeby kotu bobki wyliczać no. To już jest skandal. Czego człowiek się spodziewa, że jak usłyszymy rak, niewydolność wątroby albo inna cholera to już zaczniemy sobie w kartonie trumne mościć. Heloł. To tylko ludzie tak panikują. Co jak umrę jutro, za tydzień, za miesiąc?! A co z dniem dzisiejszym? Nie dość, że mało czasu zostaje to ludzie go jeszcze niepotrzebnie marnują na jakieś durne zamartwianie się i rozmyślanie. I co to zmieni? Koty są mądrzejsze, koty umieją się cieszyć, że jeszcze mogą biegać, skakać, jeść ulubione rzeczy, drapać się i mruczeć. Dlatego człowieki jak dowiecie się, że Wasz kot, pies, chomik, szczurek czy inny pupil jest ciężko chory nie załamujcie się, walczcie z nami ale odpuśćcie kiedy będzie wiadomo, że to tylko walka z wiatrakami. Pomóżcie nam przejść na Tęczowy Most i nie zostawiajcie nas w tej ostatniej podróży. Nie to, żebym umierała czy była chora. Nic mi o tym nie wiadomo. Ale dzisiaj odszedł Wampirek. Miał 15 lat i te 15 lat spędził na ulicy. Został przygarnięty na samą końcówkę swojego życia, dzięki temu mógł zaznać miłości, szczęścia, pełnego brzuszka i braku bólu. A to dla kota ogromnie wiele. Jeżeli macie możliwość i warunki to nie odwracajcie się od takiej biedy. Owszem jest trudno, jest ciężko i kosztownie (nie oszukujmy się, leczenie paliatywne i diagnostyka przy cięższych chorobach jest bardzo drogie) ale dajecie temu zwierzakowi nowe życie. Krótkie? Dla Was człowieków tak. Czytaliście kiedyś Oskara i panią Różę o przeżywaniu jednego dnia w sposób jakby się przeżywało kilka lat? Tak też jest ze zwierzętami. Dla nas jeden dzień to jak kilka lat, dla niektórych zwierząt jeden dzień to cała wieczność, dlatego wyciskamy z dnia jak najwięcej i żyjemy intensywnie, szybko, czasami wybuchowo. Skaczemy i biegamy – wy chcecie, żebyśmy odpoczywali. Biegnięcie z duszą na ramieniu jak za mało zjemy, jak za mało razy pójdziemy do kuwety. Zamiast tego podrap mnie za uchem, pomasuj moje policzki, przytul i kochaj. Bo niedługo się rozłączymy i to Ty będziesz cierpieć bardziej, nie ja. Na tęczowym moście jest super i nie czuje się upływającego czasu – totalnie inaczej jest na ziemi i ogólnie w człowiekowym świecie.

Post ten dedykowany jest Wampirkowi, który pobiegł dzisiaj na TM.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Tag puszysty

Ukradzione od Sorbecika

Mówią na mnie różnie: kociara, kocia mama, Violka... Prawda jest jednak taka, że kocham wszystkie zwierzaki i w sumie nie potrafiłabym wybrać z dwójki pies/kot co jest fajniejsze, mądrzejsze, cudowniejsze. Kot jet kot a pies jest pies. Nie można ich porównywać bo to totalnie dwa różne gatunki. Kiedyś kotów nie lubiłam (jak byłam malutka udrapał mnie kot mojego chrzestnego), jednak kiedy 13 lat temu w moim domu pojawiła się Ola mój pogląd na sytuację zmienił się o 180 stopni. Miałam i psiaki i kota obecnie mam psiaka i koty. I podobnie jak Sorbecik zamierzam się zaraz nimi pochwalić!

Jak nazywają się Twoje zwierzaki?
Piesio zwie się Platon, takie imię nadał mu mój tato i takie imię figuruje w książeczce zdrowia i w karcie u weterynarza, w schronisku nosił imię Jotek. Łaciata królewna z serduchami po bokach to Gucia. Łaciaty kocurek podobny do mamci to Filemon a pingwinek adoptowany brat i synek to Bonifacy. Ale wiadomo, że różne imiona padają pod ich adresami ;).


Co to za futrzaki i jakiej rasy?
Cała trójka to miksiki. Ogólnie w całej historii swojej opieki nad zwierzętami miałam jedną rasową/rodowodową kicię (Olę - rosyjski niebieski odmiana skandynawska - hodowla szwedzka) reszta to koty czy psy ras: uliczna, studzienkowa, śmietnikowa itd. Platon jest ze schroniska sporo w nim z teriera - ma kudłatą brodę i ogonek antenkę, jego brat wyglądał jak Jack Russel on bardziej przypomina (nawet jedna pani wet porównywała z atlasami psów rasowych) teriera irlandzkiego - na moje oko ma za krótkie nóżki i jest za mało szorstki. Ale to nieważne uznajmy, że Platon jest terierem himalajskim :D. Gucia to była kicia wolnożyjąca przez ponad 10 lat, jest płaskopyszczna i gdyby nie umaszczenie to byłoby w niej trochę z Brytola (w sumie ma sporo cech charakterystycznych tych kotów). W kocurkach mało jest cech jakiejś jednej rasy, za to obaj mają urocze pędzelki na uszach - więc będą pędzlakami. Sorbecik napisała w swojej notce o sytuacji kotów w Edynburgu. W Norwegii jest podobnie - nie ma kotów wałęsających się po ulicach, sami przedstawiciele rasowi/rodowodowi, schroniska istnieją ale wyglądają jak burżujskie hotele a ilość zwierząt w takich placówkach można zliczyć na palcach jednej ręki. Musi być jednak jakaś wada - ceny usług weterynaryjnych są kosmiczne, także opiekunowie zwierząt nie walczą o życie swoich pupili tak jak robią to opiekunowie w Polsce.


Jak długo są ze mną oraz jak się u mnie znalazły?
Platon jest ze mną ponad rok, 3 dni po śmierci Oli rodzice mając dość mojego wycia w poduszkę ruszyli ze mną w drogę do Schroniska dla bezdomnych zwierząt w Józefowie k. Legionowa. Psów cała chmara machająca ogonkami, liżąca Cię po rękach, starsze, młodsze, 3łapki, 4łapki, suczki, pieski, rasowe, nierasowe. On jeden nie chciał kontaktu człowieka, wpychał się pod kaloryfer. Nie interesowało go nic poza tym, że chciałby być już w końcu bezpieczny. Tata chciał innego, mama też, ja nie mogłam wyjść bez tego rudziaka (mam dopiero w domu powiedziała mi, że jak jechaliśmy w stronę schroniska to modliła się w myślach, żebym tylko nie brała rudego, to wymodliła :P odwrotnie). Dodam tylko jeszcze jedną ciekawostkę, że Platon jest łudząco podobny (charakterem, zachowaniem, upodobaniami) do mojego 1 psa - Rodmana (normalnie wrócił :D). Gucia i Bonifacy są u mnie od 3 miesięcy, Filemon 4 miesiące dłużej. Cała trójka to rodzinka - mamusia i dwóch synków chociaż jeden nie jest jej biologicznym, musiała go przygarnąć od koleżanki, która porzuciła swoje maluchy. Gucię poznałam ok 2 lata temu, na początku myślałam, że to czyjś kot wychodzący (miałam w tym czasie własne zwierzaki już w wieku seniorskim, Rexa i Olę), potem widywałam ją częściej w różnym stanie, zaczęłam ją dokarmiać ale kocinka nie pojawiała się codziennie, raptem raz na kilka tygodni. Ok rok temu pojawiła się w towarzystwie dwóch wypłoszów i mi je zostawiła, normalnie jak kukułka. Cała ekipa była wolnożyjąca, dokarmiałam je, zbudowałam im styropianową budkę, wykastrowałam. W kwietniu tego roku stało się jednak coś strasznego, Filemon został pogryziony przez psy mojej sąsiadki - cudem doszedł do pełnej sprawności. Wtedy właśnie wylądował u mnie w mieszkaniu od tej pory robiłam wszystko, żeby cała trójka wylądowała u mnie na działce - razem, bezpieczni. Udało się w sierpniu tego roku - połapać je i przenieść. Uwielbiam oglądać je z góry, wtedy mam najlepszy punkt widokowy. Koty jak nie widzą człowieków ganiają się, szaleją, nawzajem na siebie polują, skaczą, wspinają się, dyndają z półek - cudowny widok. Jednak ile razy próbuję ich nagrać to d*pa. Pełna profeska, klasa, dojrzałość. Gdzie tam się będziemy ganiać - a co my jesteśmy małpy w zoo? I tak właśnie z nimi mam - kariery w internecie nie zrobią, parcia na szkło zero.


Co dziwnego jest w charakterze Twoich zwierząt?
Tak jak wspomniałam Platon jest totalną reinkarnacją Rodmana, zachowuje się tak samo, lubi te same rzeczy, postępuje tak samo, no jest wykapanym Rodmanem do tego stopnia, że wiele osób zwraca się do niego właśnie per Rodman a nie Platon. Jest to o tyle zastanawiające, że zaraz po śmierci Oli a przed wzięciem Platona napisałam do koleżanki ciekawe czy gdyby moje zwierzaki mogły wybrać to wybrałyby mnie ponownie. Gucia natomiast przypomina mi "mędrca" - nie wiem jak to opisać ale... Gucia jest jak lektor niekończącej się opowieści jak... sowa w Kubusiu Puchatku. To głowa rodziny, prawdziwa fajterka. Co więcej to ona wybrała mnie, nie ja ją. Kiedy wychodziłam z psem na spacer chodziła za mną krok w krok. Czatowała pod moim oknem. Potem pod balkonem. Genialny kot. Szkoda tylko, że tak nieufny i tak dziki. Co do chłopaków to... jak ogień i woda. Filemon jest jak starszy brat - rozsądny, nie lubi się zbyt długo bawić a głupie zabawy to totalnie są nie dla niego, zastępował Bonifacemu matkę jak ta znikała na długie dnie. Bonifacy natomiast to taki "ciapek", ten słabszy, przeziębiony, zasmarkany, nieporadny (w życiu nie zapomnę jak polując na myszy okładał się łapami po pyszczku, albo jak panie sprzątaczki zamknęły go w piwnicy). Cała 4ka tworzy genialną ekipę. Są nie do zastąpienia.

co one dla mnie znaczą?
Zwierzaki są dla mnie jak dzieci. Opiekuję się nimi ale też wychowuję. Tak samo jak dziecko należy wychować na dobrego człowieka tak i ze zwierzakiem trzeba stworzyć względną symbiozę, żeby siebie nie wku*wić a żeby żyło się lepiej. Nie pozwalam na wszystko. Uczę i karcę. Nie ma bezstresowego wychowania jednak jestem zwolenniczką uczenia metodami pozytywnymi. Na pewno cała ekipa jest moim motorem napędowym - dzięki nim działam i chce mi się wstawać z łóżka i walczyć o siebie (tak o siebie i o to, żebym była lepszą wersją siebie każdego dnia), słuchają mnie, pocieszają, wspierają ale przede wszystkim uczą: cierpliwości i konsekwencji.

Najmilsze wspomnienie:
Jest ich cała masa. Ciężko wybrać jedno. Ale niech będzie to pierwsze. Nie planowałam nigdy zabrać całej trójki kotów do siebie. Ba po śmierci Oli zarzekałam się, że nie będzie już żadnego zwierzaka w domu. Po zabraniu Platona do siebie byłam święcie przekonana, że on będzie jedynakiem aż tu pewnego dnia w trakcie jednego z pierwszych spacerów Platon spuszczony ze smyczy poleciał do chłopaków i przyniósł Bonifacego w zębach. Ale nie jako - to moja zabawka, tylko to jest mój kolega - weźmy go do domu.


Jak je nazywam?
zależy od sytuacji ale padają: Robalu, Żabolu, Gućki, łachudry, ruda małpo, niuniusie i wiele, wiele innych

To nie są jednak jedyne zwierzaki, którymi się opiekuję: był Rychu, który wspiął się na drzewo i wył w moje okno (już w nowym domu), były klony (Antonio i Edi), którzy zamieszkali w jednym z budynków gospodarczych przy domu jakiejś starszej babci, była czarna obecnie jest silverek i ruda. Zdarzają się koty wolnożyjące, którymi w miarę możliwości pomagam. Każdy odciska w moim serduchu ślad swojej łapy. Świata nie zbawię, nie pomogę też wszystkim zwierzakom na świecie ale... przynajmniej się staram.

niedziela, 10 listopada 2013

Kotleciki z cukinii - w końcu się udały.

Każdy z nas kiedyś zje coś, co mocno go zafascynuje albo w czym mocno się rozsmakuje a potem ból - bo nie umiemy tego smaku odwzorować, skopiować, no powiem chamsko splagiatować :P. Ja tak się rozsmakowałam ponad 1,5 roku temu w placuszkach z cukinii w Sopocie jedzonych w Green Wayu (te warszawskie smakują totalnie inaczej). Jak wiecie jestem noga z gotowania więc zanim doszłam do tego o co w tym wszystkim chodzi to deko się zeszło. Raz jadłam papkę. Raz jadłam gigantyczną kluchę. Raz coś co nawet nie przypominało placków. Z racji małego piekarnika wymyśliłam więc, że formę mogę zmienić, mogą być małe kuleczki - po co zamiast placki skoro się nawet nie mieszczą (jakoś wolę piekarnik od patelni). No i udało się. Wczoraj. Nawet nie robiłam zdjęć bo się nie spodziewałam zupełnie. Ostatnio niewiele rzeczy mi się udaje poza względnym ogarnianiem zwierzaków.

warzywne kotleciki w stylu placków z cukinii poziom hard


Zapewne od Michela Moran usłyszałabym słynne "oddaj fartucha" ale... nie wolno się poddawać.
Do moich kotlecików potrzebowałam:
3 średnie cukinie
4 ziemniaczki
2 spore marchewki
łyżkę oliwy z oliwek
zioła do warzyw grillowanych
papryka słodka
2 jajka "0"

Walka o cudowne kotleciki rozpoczęła się umyciem i obraniem warzywek. W trakcie obierania cukinii przypomniało mi się jak Filemon (kiedy dochodził w mieszkaniu do 100% sprawności) wpadał do kuchni i mi kradł obierki, albo boksował się z koszem na śmieci - słodycz. Ze znalezieniem deski do krojenia nie miałam problemu ale znalezienie tarki graniczyło już z cudem. Wygrzebałam więc jakąś część z moich ekologicznych garnków, która służy za dodatkową półeczkę do garnka na parze, pamiętałam, że od spodu miała oczka do tarcia - i miałam rację więc jeszcze Alzhaimera nie mam (ale trzeba bacznie nad tym czuwać). I oczywiście fantastycznie i finezyjnie musiałam sobie ochlapać spodnie, czarne w dodatku, sokiem z tartych warzyw. Ale do brzegu. Po umyciu i obraniu warzywek oczywiście należało zetrzeć je na tarce z grubymi oczkami, wszystko do jednego naczynia (ja tarłam do garnka bo wiadomo - w trakcie przeprowadzki za wiele pod ręką się nie ma). Marchewkę, ziemniaki i na końcu cukinia - się łamała pierdzielona jak na złość. Oczywiście standardowo musiałam sobie zetrzeć kawałek palca (żeby tak do końca wegetariańsko nie było). Po starciu warzyw posypałam je odrobiną soli i dużymi garściami przypraw co by puściły soki. Niestety nie posypywałam warzyw solą w tak finezyjny sposób w jaki to robił Marco Pierre White, sądzę, że w moim wykonaniu to cała kuchnia byłaby perfekcyjnie pokryta solą :D. Kolejnym krokiem było pozbycie się maksymalnie dużej ilości wody, która wypłynęła z warzywek. Dodanie jajka, odrobiny mąki i łyżki oliwy. A potem już tylko mieszanie i odciskanie, mieszanie i odciskanie, mieszanie i odciskanie. I tak chyba z 10 razy aż uformowałam z tego małe, urocze kuleczki. Nastawiłam więc mój boski piekarniczek aby się rozgrzał trochę, bo chłopak jest jak wiekowy facet (potrzebuje czasu na dojście, albo w ogóle podjęcie próby), kiedy moje rureczki cudownie się zarumieniły zrzuciłam temperaturę na 150 stopni i tak sobie piekłam kotleciki 40 minut przewracając je w połowie czasu na drugą stronę. Do kotlecików zrobiłam sos na bazie krojonych pomidorów bez skórki z czosnkiem (bo walczymy z wampirzastymi bakteriami). I powiem szczerze wyszły boskie - aż się nie spodziewałam :D. Niestety nie pomyślałam o tym, że jest długi weekend, i że ludzie standardowo wpadną w amok zakupowy, wykupią wszystko co możliwe ze sklepu, i nie zaopatrzyłam się w produkty na drugi obiad. Więc dzisiaj było po studencku. Była kasza jęczmienna, był sosik pomidorowy (zrobiony jak do kotlecików), było jajko sadzone i pół paróweczki sojowej. Ale, żeby nie było, że taka wersja ekonomiczna to chociaż zapiłyśmy ten obiad zacnie bo sokiem z marynowanych buraków biofooda. A co. Kto biednemu zabroni :D?

źródło: grafika google

czwartek, 7 listopada 2013

wypadającym włosom mówię NIE!!!

Jak wiecie mam niedoczynność tarczycy i przytarczy wiąże się to z różnymi dolegliwościami, które potrafią doprowadzić kobietę do prawdziwej rozpaczy. Dzisiaj zajmiemy się wypadaniem włosów. Niedoczynność tarczycy nie jest jedynym czynnikiem wpływającym na wypadanie włosów. Włosy wypadają po ciężkich (dla nich) zabiegach upiększających, malowaniu włosów, po trwałej ondulacji itp. itd. Jednak jakiejkolwiek przyczyny byśmy nie mieli poza leczeniem (w przypadku tarczycy) należałoby podnieść komfort życia włosowatych.

strzałem w dziesiątkę okazał się być zakup balsamu do włosów przeciw wypadaniu z olejkiem łopianowym. I to będzie mój numer 1 w dzisiejszej notce


źródło grafiki: strona green pharmacy

Kosmetyk ten podarowała mi na bazarek dla kotów koleżanka, z racji ogromnego zainteresowania kosmetykami tej firmy postanowiłam zakupić takowy także dla siebie. Powód 1 - Cena nie powala na nogi, bo za 300 ml w oficjalnym sklepie marki możemy zapłacić 7,49 zł, Powód 2 - marka Green Pharmacy i koncenr do którego należy (Elfa pharm) nie testują na zwierzętach a także nie korzystają ze składników, które miałyby doprowadzić do cierpienia zwierząt. Powód 3 - wydajny, mimo, że ja czasami nie mam wyczucia w aplikacji kosmetyku, Powód 4 - gęsty, więc nie rozlewa się na boki, Powód 5 - najważniejszy dla konsumenta - DZIAŁA :)!. Według producenta kosmetyk ten:
Szybko wyhamowuje wypadanie włosów dzięki swym odżywczym i zdrowotnym właściwościom. Daje widoczne wyniki w walce z łysieniem oraz osłabieniem włosów stymulując pracę cebulek włosów. Substancje aktywne zawarte w balsamie pobudzają mikro krążenie skóry głowy, wzmacniają włókna włosowe oraz przedłużają fazę wzrostu włosa. Balsam odżywia i wzmacnia włosy zapewniając im siłę niezbędną do intensywnego wzrostu. Już po pierwszym zastosowaniu balsamu zauważalne jest zmniejszenie wypadania włosów, które stają się zdrowsze i pełne blasku oraz łatwiej się rozczesują.

Łysa nie byłam jednak zauważyłam dużo mniej włosów w szczotce, w odpływie czy na poduszce (mówię o własnych włosach nie o psich włosach :P ich nadal dużo, tego kosmetyk nie hamuje :D). Jedno zastrzeżenie do tego ułatwiania rozczesywania - no moje włosy są splątane po użyciu balsamu więc dodatkowo muszę używać innego kosmetyku, żeby je łatwiej rozczesać. Ale dla niewypadających włosów naprawdę warto. Skład kosmetyku bardzo w porządku oparty na olejku łopianowym, proteinach kiełków pszenicy i witaminie E. Ode mnie ocena 4+ (no jedyna wada to te plątanie włosów).

numerem 2 jest ultralekka odżywka z olejkiem arganowym MARION


źródło grafiki kobieta20.pl

Kosmetyk ten odkryłam bardzo przypadkiem, na przecenie. Przypadkowo więc całkowicie wpadł do koszyka i powędrował do kasy. Koszt podobnie jak balsamu nieco ponad 7 zł, jednak pojemność już sporo mniejsza. Kosmetyk jest do rozpylania, bez spłukiwania. Ja używam go jedynie w celu rozplątania i rozczesania włosów. Chociaż jak zapewnia producent ma ona dużo więcej właściwości. Ma nadawać włosom sprężystość, świeżość i lekkość (dlatego pomocna jest przy układaniu fryzur. Może gdybym używała wszystkich kosmetyków z tej serii byłabym w stanie powiedzieć więcej o jego działaniu. Jednak w przyszłości planuję stosować go zamiennie z odżywkami w sprayu isany (są nieco tańsze :P).

Kolejne 3 kosmetyki, które opiszę pobieżnie to (nadal pozostając na gruncie kosmetyków CF) emulsja do włosów Gloria marki Malwa (bardzo tani kosmetyk, sprawdzający się doskonale, stosuję zamiennie z balsamem przeciw wypadaniu włosów green pharmacy bo ma właściwości przeciw łamliwości włosów i ten akurat kosmetyk nie plącze kłaczków), dwie kolejne propozycje to balsam i odżywka z alterry są różne wersje zapachowe ale w sumie każdy działa na tej samej zasadzie: ożywienia kłaczka, nadanie połysku i pomoc w rozczesaniu, a muszę przyznać, że wszystkie wersje pachną obłędnie.

piątek, 1 listopada 2013

Okiem kota belzebuba – starość?

Starość?! Przy kotu w ogóle nie wypada wspominać tych słów. Koty się nie starzeją. Koty dojrzewają, stają się bardziej dostojne, mądre, nabywają klasy i uspokajają swojego wewnętrznego tygrysa. Koty nie są stare. Wszak kot ma siedem żyć. Nie wiem więc czemu ktoś mówi, że kot jest stary. Nie wiem dlaczego starą określają mnie. Mam tę wyższość nad Wami, że jestem zwierzęciem. Nie muszę planować, nie muszę myśleć o jutrze, mogę cieszyć się chwilą obecną. Nie myślcie sobie jednak, że życie kota to łatwy kawałek chleba. Coś o tym wiem, w końcu wiele lat spędziłam na ulicy, ucząc się życia obok człowieka, życia niełatwego. Teraz wygląda to trochę u mnie inaczej dlatego mogę w pełni oddawać się celebracji dnia dzisiejszego i tego będę się starała Was nauczyć – ja, kot belzebub. Nie, nie belzebuba ja nie jestem ministra sportu. Musicie jednak na początku poznać pewne zasady. Koty nie wybiegają w przyszłość (jeżeli kiedykolwiek mi się to przydarzy to znaczy, że opętał mnie jakiś człowiek. Tylko ludzie skupiają się na pierdołach i zastanawiają się co będzie jutro, za miesiąc, za rok), koty cieszą się chwilą obecną, koty nie żyją przeszłością jednak pamiętają ją bardzo dobrze dlatego też jeżeli trafiasz na kociego osobnika po przejściach musisz brać pod uwagę, że aby się z nim dogadać będziesz potrzebował cierpliwości, czasu i zaangażowania. Kolejna ważna zasada to – kota się nie odchudza. Odchudzić kota to trochę go zabić (jednak nie można kota paść jak świni, kot to nie tucznik, nie nadaje się do zjedzenia na święta). Kotu nie żałuje się koci miętki – kot to nie kierowca, który musi zachować trzeźwy umysł, kot to kot. Kot to styl życia. Mówiąc do kota nie używa się epitetów z listy: gruby, wielki, stary, głupi, dziki, wredny, złośliwy itp. Kot nigdy nie jest wredny czy złośliwy, to cechy typowo ludzkie. Jeżeli robimy coś, co uważasz za złe znaczy to tyle, że czegoś potrzebujemy – czegoś, czego mi nie dajesz, może coś mnie boli – boli mnie a Ty tego nie widzisz, a może się czegoś boję – a Ty nie słyszysz jak wołam pomocy. Dlatego sikam Ci do kapcia, na łóżko, na poduszkę, robię Ci klocka za wannę, miauczę przeraźliwie bo mówię spójrz, tu jestem i potrzebuję Twojej pomocy. Do kotów można jedynie mówić ładnymi słowami: mądry, inteligentny, bystry, piękny, dostojny, elegancki, kot z klasą, super kot. Rozumiecie zresztą. Jeżeli na Waszej drodze staje kot, znaczy, że jesteście gotowi podjąć naukę, naukę, która wywróci Wasze życie do góry nogami. Przy nas nauczycie się żyć, żyć – nie egzystować. Wyciskać z dnia codziennego jak z cytryny, sok do ostatniej kropli. Nauczymy cierpliwości, cieszenia się drobnymi rzeczami, nie poddawania się i nie zamartwiania. Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Każdego dnia można dokonać wielkich rzeczy. Przyłącz się. Chcesz wziąć udział w przygodzie swojego życia? Będę Twoim pilotem. Dołączysz się?
**** bazarek na karmę suchą dla kociastych http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=20&t=157992 udostępniajcie gdzie się da.

czwartek, 10 października 2013

poszukiwanie kosza idealnego... na śmieci oczywiście :P

Właśnie jestem na tym etapie. Zmieniamy miejsce zamieszkania i śmieci odbierane są dwa razy w miesiącu, plus, że odbierane są wszelkie możliwe kategorie tj. szkło oddzielnie specjalnym transportem (jedną butelkę szklaną ponoć można użyć nawet 20 razy i to właśnie szkło w wielu krajach jest odpadem, który odzyskuje się w największym procencie) a potem reszta: plastik, papier, metale, odpady wielomateriałowe, biodegradowalne i komunalne. Nadal niektórzy mają problem z segregacją śmieci i to nie jest wina niedoinformowania tylko lenistwa. W każdym bloku i do każdej skrzynki wrzucane były wytyczne co do jakiej kategorii z wytłuszczeniem terminów odbierania śmieci problemowych typu leki, żarówki, meble. Jednak nadal np. w koszach biodegradowalnych gdzie powinna lądować żywność, liście itp. lądują pieluchy, nie jakieś bawełniane, ekologiczne te typowe pampersiaki z folią i różnymi innymi shitami (gdzie jak wół w rozpisze napisane, że zarówno żwirki, odchody zwierząt jak i ludzie powinny być wyrzucane do odpadów komunalnych no ale czytanie ze zrozumieniem w naszym kraju naprawdę leży i kwiczy). Dodatkowo wprowadzenie opłat i wymuszenie na ludziach różnych nowych nawyków nie zmniejszyła „wpadek” z wyrzucaniem śmieci do lasów czy rowów. Ostatnio jechałam do koleżanki autobusem, pokonałam ok. 48 km bezdrożami, lasami tak zwanymi zadoopiami. Raziło w oczy… wielkie dzikie wysypiska śmieci stworzone przez leniwych ludzi. No ale do sedna. Ja uwielbiam segregować śmieci i to ja się tym w domu zajmuję. Czemu to lubię – nie mam pojęcia. W moim domu najwięcej jest niestety plastików (folie po meblach, butelki po wodzie mineralnej, pojemniki po jogurtach itd.), metali (puszki po kociej karmie), odpadów wielomateriałowych (kartony po mlekach i kartoniki po bozicie), porównywalna z ilością puszek jest ilość szkła (po sokach). Z racji tego, że jest sezon grzewczy a ja nadal nie mam kosza na odpady tylko korzystam z pełnej gamy kolorystycznej woreczków i worów różnych rozmiarów zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu pojemników na odpady. Obecnie projektanci prześcigają się w tworzeniu coraz to nowszych wynalazków, są kosze, które same rozpoznają z jakim materiałem mają do czynienia i wrzucają, uprzednio zgniatając, do odpowiedniej komory bądź worka – to taka wersja dla leniwych, ale też dla bogaczy, którzy kochają luksusowe rzeczy. Trzeba przyznać, że takie kosze są nie tylko funkcjonalne i oszczędzają sporo czasu to także mają za zadanie pasować do wizji wystroju potencjalnego właściciela. Te kosze wyglądają jak małe robociki a nie kanciaste często przeogromne, śmierdzące kubły. Np. model Gianluca Soldi. To jedna z tańszych wersji z cudów architektury dot. koszy na śmieci. Model Habitare Art. Designe to pojemnik składający się z 4 przegródek do segregowania papieru, plastiku, szkła i odpadów biodegradowalnych. Pojemnik posiada jednak jedynie zgniatarkę do butelek. Konstrukcja jest wykonana z największą precyzją, każda pokrywa jest szczelna dzięki czemu totalnie izoluje „zapachy”. Koszt takiego kosza to 720 zł (kupienie 4 standardowych koszy na każdy rodzaj odpadów, mający sporo większą pojemność kosztuje ok. 250 zł mniej, no ale już nie ma tego „wyglądu”)
Źródło: luxlux.pl
Pozostając w temacie standardowych koszy w gamie kolorystycznej przypisanej każdemu rodzajowi śmieci należy wspomnieć, że te dostępne pojemniki w sklepach też mogą być ładne i dodatkowo bardziej dostępne typowemu Kowalskiemu. Mamy kosze w kształcie klocków lego, są kosze – szufladki. Jednak ceny też są różne, jak jeszcze te typowe molochy z kolorową pokrywą są cenowo dostępne i sporo niższe od cen cudów technicznych, tak już te, które jakoś wyglądają wcale po zsumowaniu nie kosztują dużo mniej od tych koszy, którymi można by było spokojnie chwalić się na słit fociach na fejsiku. Jak więc spokojnie segregować i nie wydawać na to zaskórniaków, albo jak segregować nie tracąc kasy na tzw. pierdoły? Z podpowiedziami spieszy np. ikea serwująca różne rodzaje małych pojemniczków, którymi można zapełnić standardową szafkę pod zlewem, w której najczęściej umieszczany jest kosz. Jednak takie rozwiązanie jest dobre dla osób mieszkających w mieszkaniu, kiedy śmieci mogą wynosić z domu sukcesywnie i nie potrzebują do tego 120 litrowych pojemników. Przykładowe rozwiązanie tutaj: http://mieszkanioweinspiracje.pl/wp-content/uploads/2013/07/organized-trash.jpg Jak to zrobić jednak na własnym podwórku, aby nasze zwierzaki nie ciągały worków albo koty sąsiadów nie wyciągały nam pozostałości z obiadu? Niektórzy wykorzystują ułożone na siebie opony tworząc z nich budowle w odpowiednim kolorze.
zszywka.pl
Ja jednak najbardziej zbliżam się do zakupienia 2 pojemników. 1 przedzielę kartonem złożonym na krzyż na 4 części i w każdą część wsadzę oddzielny worek, na te odpady, których mam najwięcej tj. zielony (czasami są białe) na szkło, żółty na plastik, czerwony na metal, pomarańczowy (czasami są czarne z napisem tetra pak) na odpady wielomateriałowe. 2gi przedzielę jedną płaską kartonową przegródką na odpady komunalne (większa część) i odpady biodegradowalne (mniejsza część) – żeby mieć pod ręką przy obieraniu warzyw np. Chociaż nie ukrywam, że gdybym była Bilem Gatesem skusiłabym się na robocika, który nie dość że zgniata pięknie śmieci i segreguje to jeszcze robi z nich urocze kosteczki jak e-wolly z bajki dla dzieci.

wtorek, 8 października 2013

chwilowy sajgon

Miały być fajne notki, miała być zabawa i miało się dziać ale... tak się jakoś w życiu układa, że potem wiele rzeczy nas przerasta i potem czasu niewiele i weny także niewiele zostaje. Po moim ostatnim poście zdarzyła się bardzo smutna sytuacja, 13 września umarła Zosia. Osoba, która bardzo mi pomogła "zrozumieć" zachowanie kotów i "zrozumieć" to ile dla nich zrobiłam i jak to dla nich jest dobre. Ogromny autorytet w dziedzinie pomagania zwierzętom na każdej możliwej płaszczyźnie. Mogła żyć ale taki ten świat już jest, że odchodzą potrzebni i dobrzy ludzie zbyt wcześnie. Dodatkowo pochorowała mi się mama i zajęci jesteśmy przeprowadzką strasznie ale obiecuję, że niedługo postaram się troszkę to miejsce rozruszać i znowu wrócić do sedna bloga, czyli nie tylko zwierzaczki ale także inne środowiskowe stuffy. Pochwalę się Wam budkami lęgowymi, które mam na podwórku (dla wróblowatych), ostatnio też zauważyłam ogromną zmianę w podmiejskich wsiach w zasadach trzymania psów na łańcuchach (coraz więcej lata luzem po podwórku a nie kisi się na kilku metrach przy budzie), będą na pewno notki z rajdów po lumpkach (bo wyprzedałam najlepsze ciuchy na koty i muszę trochę uzupełnić garderobę :P), postaram się też nauczyć gotować, żeby pokazać Wam, że nie samym mięchem człowiek żyje i warto nawet pozostając mięsożercą wpleść w jadłospis dania wege. Nie zabraknie na pewno zwierzakosów bo jakoś wpisane są mocno w moją egzystencję marną. I będę starała się nadrabiać zaległości w dziedzinie bioetyki dotyczące ochrony środowiska, żeby dzielić się z Wami co fajniejszymi propozycjami. Trzymajcie się i proszę o jeszcze odrobinkę cierpliwości. Postaram się wrócić do żywych :)

czwartek, 12 września 2013

pomagając nie zapomnij o sobie.

Powoli wracam do życia ale nie powiem, żeby było lekko. Poświęcenie się dla innych zbiera swoje żniwa, mama dorobiła się zapalenia żołądka i dwunastnicy ze stresu no i ogólnie początki depresji/stany napięcia itd. Dlatego doszłyśmy do wniosku, że zajmując się babcią i zwierzakami nie możemy zapominać o sobie bo więcej pieniędzy stracimy na stawianie samych siebie na nogi niż na profilaktykę. Na początek trochę informacji z frontu. Koty czują się bezpiecznie, były momenty kiedy żałowałam a raczej zastanawiałam się nad tym, czy oby na pewno dobrze zrobiłam. Chłopaki szybko się zaklimatyzowały, Gucia potrzebowała więcej czasu. Niestety nadal pójście do weta to misja niemożliwa do wykonania. Koty tolerują mnie, przy innych dziczą, nikt u mnie nie chce się zdecydować na wizytę u nas. Także nadal się trochę stresuję. Owszem koty obecnie czują się świetnie [odpukajcie ze mną w niemalowane] i nie dzieje się nic z czym musiałabym biec do weta ale przydałoby się je zaszczepić i zrobić jakieś profilaktyczne badania z krwi. Obsłuchać. Taki ogólny przegląd techniczny. Niestety dopóki koty się nie oswoją będzie to trudne. A nie chcę dokładać im stresów (po pierwsze a u kotów stres zaburza wyniki badań, po b stres potrafi wywołać setki różnych dziwnych kocich chorób). Idealnie byłoby namówić kogoś kto by wpadł, walnął szczepionki i pobrał krew ale... weterynarze w moim mieście chyba leczą tylko nieproblemowe koty co mija się moim zdaniem z powołaniem, ale cóż narzekać sobie mogę to i tak mojej sytuacji za bardzo nie zmienia. Pokazuję Niunie w nowej miejscówce:
to Filemonek na specjalnej półce do wspinaczek i szaleństw kocich
Bonifacy na innej półeczce - on od początku czuł się w catio najlepiej i najpewniej, jest najmłodszy więc jak coś się działo biegł albo do brata albo do mamy
no i Guteczka moja ukochana, rozkwita mi z dnia na dzień, niech mi ktoś jeszcze powie, że koty to tylko wolność kochają, jak widać bezdomne koty, które całe życie musiały o coś walczyć wolą zniewolenie :D
Wracając jednak do sedna notki. Zaczęłyśmy z mamą dbać o siebie, jak dbałyśmy o to co jemy i jak żyjemy tak się okazało, że jest to za mało bo zdrowie psychiczne czasami jak podupada to ciągnie za sobą w dół i zdrowie fizyczne. Strzeliłyśmy sobie więc z mamą plastry oczyszczające green detox+, sięgnęłyśmy po sok z noni, zaczęłyśmy ciumkać yerba mate i zaczęłyśmy się ruszać, od jakiegoś czasu chodzimy na zajęcia zumby sentao - genialna sprawa. Na szczęście znalazł się mężczyzna, który zechciał nam to zasponsorować. Bo ja nadal bezrobotna, może inaczej - bezowocnie poszukująca. Na ostatniej rozmowie kwalifikacyjnej żonglowałam piłeczkami także wiecie - dzieje się :D. Postaram się powoli dodawać jakieś notki dotyczące ekologii - nie tylko pomocy zwierzakom.

środa, 7 sierpnia 2013

najgorsze za nami... a może przed?

Nie wiem jak to się udało, dosłownie cudem jakimś ale koty są już przeprowadzone. 3ka wolnożyjących kotów (Gucia, Filemon i Bonifacy) zmienili miejsce zamieszkania i... już nie są takie wolne. Nie wiem jak to będzie dalej, jak to jedna mądra pani mi napisała "nie ma co się wymądrzać bo na kotów mądrego nie ma" i tak chyba właśnie jest. Od tygodnia kocichy są w specjalnie wybudowanym dla nich catio (budowa pochłonęła ok. 3000). Kocurki zachwycone, kiedy są największe upały owszem kimają ale wieczorami i przed południem dają czadu równo, ganiają się, dokazują, bawią się, wspinają, drapią, kopią, biją się na niby, polują ogólnie pełen wypas. Za to Gucia... Gucia swoje przeżyła. To kocica po przejściach, ma obcięte uszy (było podejrzenie, że może to jakaś choroba albo odmarzły jednak weterynarz po dłuższych oględzinach stwierdził, że obcięcie to najpewniejsza opcja), dodatkowo kocia przynajmniej 3 razy była przeganiania z miejsca na miejsce (o tylu razach słyszałam od sąsiadów, mogło być ich więcej) także jej zaufać jest bardzo ciężko. Obawiałam się o jej zdrowie psychiczne więc jestem w kontakcie z wieloma osobami, które w takiej sytuacji mogą pomóc najbardziej - tak dla wszystkiego, strzeżonego pan Bóg strzeże (ponoć). Kocurki są w catio o 1 dzień dłużej od mamy (po prostu nie było problemu ze złapaniem) z Gucią było... inaczej. Rozmawiałyśmy już kilka miesięcy o przenosinach (Gucia nie mogła tu zostać z kilku powodów 1) ja się wyprowadzam a tylko ja kocicę karmiłam i u mnie na balkonie miała swoją kryjówkę, 2) w bloku i domkach nieopodal są agresywne psy, których właściciele (bo opiekunami ich nazwać nie mogę) puszczają je luzem (efekt pogryziony Filemon - 4 miesiące walki o łapkę i walka wygrana :))), 3) budowa nowej ulicy przy samym lesie gdzie chadzały koty, 4 ) fala otruć))) Gucia miała dać znać kiedy chce zostać złapana, no ale czas naglił (sytuacja z otruciami zaczęła się powtarzać) także zaczęłam próbować w poniedziałek, niestety... ani klatka-łapka ani podbierak. Gucia była szybsza. Stwierdziłam więc, że dam jej spokój. We wtorek cały dzień przespała na balkonie, najadła się i miała już schodzić siusiu kiedy otworzyłam drzwi balkonu, przybiegła do mnie, niewiele myśląc chwyciłam ją za kark i wsadziłam do transportera. Jakoś strasznie nie protestowała ale chodzi o sam fakt. Zawiodłam jej zaufanie. Osoby do których pisałam w tej sprawie mówiły, że to było jedyne słuszne wyjście ale moja relacja z Gucią uległa całkowitemu zniszczeniu i muszę pracować nad nią od zera (a nawet gorzej bo już jakiś tam uraz Gucia ma). Kocina czasem zapomina, że ma na mnie focha i ochoczo zbiega jak przychodzę ale w momencie kiedy szamie np. smakołyka nagle jej się przypomina i ode mnie odchodzi. Na chwilę obecną nie mogę jej wypuścić, jest taka zasada, że kot od 3-6 miesięcy musi spędzić w zamknięciu aby jakoś oswoić się z miejscem potem można spróbować wypuszczenia ale różnie się to może skończyć (na stary teren nie może wrócić bo spółdzielnia ma plany dot. zamknięcia osiedla i zrobienia gigantycznych remontów bloków - także zero szans na stare porządki)... i tak mam z jednej strony kaca, że może w ogóle trzeba było tych kotów nie ruszać a z drugiej strony jak widzę, że maluchy są szczęśliwe i Gucia w końcu wyspana i nie pogryziona to mam takie przeczucie, że jednak dobrze zrobiłam.

wtorek, 23 lipca 2013

recykling, nowe umowy śmieciowe - problemy, problemy....

Od lipca weszły nowe zasady odbiorów śmieci. Cel był jeden, narzucenie na ludzi opłaty takiej aby wyrzucanie/wywożenie śmieci do lasu było większym wysiłkiem. Jak wyszło? Jak zwykle, ludzie ciągle ze wszystkim mają problemy, ale może to co rodzi się w bólach potem zaowocuje na przyszłość. W moim mieście zauważyłam kilka podejść do segregacji. Skupię się jednak na moim osiedlu. Spółdzielnia się postarała, są pojemniki na: papier, szkoło, plastik, odpady wielomateriałowe. Brakuje pojemnika na metale - pewnie prezes stwierdził, że metal to tylko puszki po piwie i Ci co skupują będą zabierali. Ja zawieszam więc na pojemniku na plastik worek i zauważyłam, że się przyjęło, puszki lądują w jednym worku. Zauważyłam jednak, że ludzie mają gigantyczny problem z podejściem do segregacji, wynajdują miliony argumentów przeciw bo "i tak ludzie będą wyrzucali śmieci do lasu". W innych miejscach owszem widzę problemy ale na swoim osiedlu jestem pełna podziwu, owszem na początku ciężko się było niektórym przyzwyczaić ale teraz co 2 tygodnie pojemniki na odpady do wtórnej przeróbki są pełne a te na odpadki bytowe mniej wypełnione niż były przed nowymi zasadami. Jest jednak problem w rejonach domków jednorodzinnych. Jest jakiś termin odbierania śmieci przez firmy a firma nie pojawia się i śmieci zalegają wystawione po 5 dni. I tutaj rodzi się problem. Śmieci zaczynają śmierdzieć, jakieś zwierzaczki zaczynają je rozciągać. Tutaj może ekipa się dotrze bo niekoniecznie fajnie to wygląda. W wiadomościach widziałam problemy w miastach gdzie gminie nie chciało się inwestować w pojemniki i śmieci były wystawiane w workach na parkingach/łąkach/lasach - mija się to chyba z zasadą recyklingu, już lepiej chyba wydać te kilkaset złotych więcej i ich nie segregować zamiast zawalać workami zieleń. No ale co ja tam wiem. Nadal jednak pełno śmieci w lesie, głównie pojedyncze: butelki, opakowania po batonach, jakieś kartony, nie ma nawet jak psa spuścić, żeby sobie pohasał bo pełno szkła dookoła. Nie wiem czemu ludzie nie potrafią się w to wciągnąć. Ja np. uwielbiam :D w domu to właśnie ja jestem odpowiedzialna za recykling, obecnie jak mieszkam w bloku wynoszę na bieżąco co 2 dni albo jak większa ilość to codziennie. Nie bardzo jest miejsca na ustawienie dodatkowego pojemnika z przegródkami. Ale jak się przeniesiemy już do domu, planujemy kupić zwykły stojak na 4 worki w zadaszonej części, żeby śmieci nie walały się po podwórku i żeby żaden deszcz czy śnieg tam nie robił swoich manewrów. Można też zrobić specjalne przegródki, żeby w jednym większym pojemniku wsadzić po prostu kilka worków i tam wrzucać odpowiednie rzeczy. A jak u Was ze śmieciami na nowych zasadach. Problemy? A może wręcz przeciwnie, pełen sukces.
źródło:grafika gogle

sobota, 15 czerwca 2013

pokryliśmy się kurzem...

Dawno nie pisaliśmy, ale problemy, problemy... z Filusiową łapką nadal kiepsko a ja nadal nie mam pracy więc ciężko i kiepsko o ciągłość w leczeniu i diagnostyce. Dodatkowo więcej wydatków bo Filusiowi trzeba kupować żwirek. Budowa catio pochłonęła z budżetu ponad 1000 zł także nie jest za ciekawie. Potrzebne nam jest dosłownie wszystko a na wszystko nas nie stać i trzeba wybierać. Gorsze jedzenie, żeby było na preparaty na kleszcze, brak witamin żeby było na lepsze suche i tak w kółko. Dlatego muszę kolejny raz zgłosić się do osób, które wcześniej nam pomogły bądź nadal pomagają, gdyby ktokolwiek chciał nas poratować to potrzebujemy: dobrej jakościowo karmy mokrej - nie mówię o jakichś wyższo półkowych ale chociaż jakiś średniaczek bo kociaki obecnie głównie jedzą kitekata i butchersa żwirku (albo drewniany zbrylający się cats best albo benek bentonitowy zwykły zbrylający się + benkowy neutralizator zapachu) feliwaya koci miętka over zoo preparaty na kleszcze (fiprex) ze sklepów internetowych można zamówić paczkę i wysłać na każdy adres na terenie Polski (ja tak robiłam przy swojej dobrej sytuacji finansowej wysyłając paczki do schronisk) jeżeli ktokolwiek zdecyduje się nam coś wysłać niech pisze w komentarzu albo na adres mailowy lulu2005@wp.pl co i ile mógłby nam podesłać. Bądź przywieźć (jedna dobra duszyczka przyjeżdża do nas raz w miesiącu z zapasem suchego i puszkami na kilka dni + fantami na bazarki na rzecz kotów). Gdybyście jednak chcieli wpłacić jakieś grosiaki na nas to macie taką możliwość tutaj dane do wpłat fundacyjnych: 63 2030 0045 1110 0000 0260 1190 Fundacja Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt - Viva! ul. Kawęczyńska 16 lok. 42A, 03-772 Warszawa dopisek: dla rodziny Guci potrzebne są bowiem pieniążki na weta głównie, przydałyby się też testy i szczepienia... pomóżcie :(((((

sobota, 18 maja 2013

walka z komarami i kleszczami...

Długa zima, "mądralińscy mówią" - super! będzie mniej robactwa... jak jest w rzeczywistości. Przeżywają najsilniejsi a co za tym idzie osobniki najbardziej żarłoczne i krwiożercze. Głównie są to samice. Składają dwa razy więcej jajek przez co w dość krótkim czasie ilość namnażanych osobników jest kilkukrotnie większa niż przy zimie łagodnej. U mnie plaga, dosłownie. Kleszcz na kleszczu i kleszczem pogania. To samo tyczy się komarów. A niestety wraz z pakowaniem coraz więcej chemii w rośliny, glebę, środowisko to i robaczki mają w sobie coraz więcej niebezpiecznych bakterii czy towarzyszy, które przenoszą wraz z ukąszeniem. Do walki z kleszczami nie patrzyłam na ekologiczne aspekty, mam za sobą przygodę z babeszjozą - niby wygraną ale ugryzienie przyspieszyło rozwój nowotworu wątroby z którym nie udało nam się wygrać. Do tej pory psiaka smarowałam Advantixem a koty Fiprexem rozdzielając je na czas aplikacji, gdyż środki zawarte w preparacie dla psa są trujące dla kotów. Dlatego też odpada u nas używanie obroży. Do wczoraj preparat działał idealnie. 1 kleszcz (jeszcze nie opity wyciągnięty z okolicy szyi) - niby żaden środek nie działa w 100% ale zaczęłam szukać co mogę dodatkowo używać do kropli typu spot-on. Spray odpada - za długa aplikacja, za długo trzeba koty oddzielać od siebie w przypadku bezdomniaków nie sprawdza się to w ogóle. Dodatkowo kociaki się liżą a spreyem trzeba spsikać całe ciało a nie wybrane punkty. Obroże odpadają. Koty mogą się na nich powiesić (np. wspinając się na drzewach czy po ogrodzeniu), niektórym psom wypala się skóra, częściej uczula, jest więcej dowodów na to, że uszkadzają się narządy wewnętrzne (pewnie dlatego, że niektóre psy drapią się i zlizują środek z łap). Buszując w necie i szukając informacji na temat walki z kleszczami natrafiłam na wiadomości o pewnym chwaście, który odstrasza nie tylko kleszcze ale także pchły. Wrotycz
małe żółte punkciki. Według informacji z kwiatków należy zrobić napar (zalewamy je wrzącą wodą, chociaż niektórzy radzą po prostu gorącą i parzymy jak herbatę, 3-5 minut). Takim naparem spryskać możemy wszystko: psa przed spacerem, kota ale także trawę czy drzewa na działce (bo nie oszukujmy się kleszcze to cwane bestie, łatwo się transportują). Przyznam się szczerze, że jeszcze nie próbowałam ale planuję to zrobić zwłaszcza, że mój psiak złapał właśnie kleszcza na działce, na której niedługo będzie spędzał dużo czasu, a cierpię na fobię kleszczową. Dodatkowo korci mnie szczepionka dla psa p-ko babeszji mimo, że jestem anty szczepionkowa. Czy ktokolwiek z Was szczepił psa takowym cudem? chroni przed chorobą czy raczej łagodzi skutki choroby? Jakich preparatów stosujecie na swoich zwierzakach, poznaliście już jak działa wrotycz? podzielcie się swoim doświadczeniem.

sobota, 6 kwietnia 2013

Pomoc zwierzakom - syzyfowa praca

Miałam już nie płakać, miałam być silna i twarda, no ale się nie da. Jak to mawiał Piłsudski "kraj piękny, tylko ludzie ku*wy", no więc miał chłop rację. Miałam w tym roku w planach wykastrowanie kociej, bezdomnej ekipy, komu się da znalezienie domu, reszta dokarmianie i ew. leczenie a potem przy przeprowadzce kotom miałam ogarnąć kocie patio i zabrać je ze sobą. I wszystko byłoby super gdyby ludzie nie byli takimi bydlakami. Historię z Ryśkiem już znacie ale pozwólcie, że nakreślę całość sytuacji nowym czytelnikom. Od śmierci mojej kici (Ola w wieku 12 lat i 4 miesięcy umarła po walce z nowotworem złośliwym ucha) zajęłam się czynnie pomocą 3 bezdomnym kotkom (Guci - mama, Filemonowi - starszy synek, Bonifacemu - młodszy synek), poza karmieniem ekipy, ogarnięciem im ciepłego i suchego schronienia, leczenia przeziębień i infekcji udało się ogarnąć kastracje całej 3ki. Krótko byłam zadowolona ze swojej działalności bo jakaś "sympatyczna menda" postanowiła wykorzystać moje dobre serce podrzucając mi wymiotującego młodego kocurka do śmietnika. Kocurek okazał się być zarobaczony. Po kastracji i odrobaczeniu oraz pobycie w szpitaliku, które pochłonęło ok 170 zł Rysiu znalazł nowy, bezpieczny dom. Wszystko powoli wracało do normy, dziewczyny ze "zwierzaki z Mińska" ogarnęły nam tańsze puszki, tata skombinował mi dla kotów drabinkę, żeby wbijały się na balkon i powoli się oswajały, wszystko było wręcz takie jak sobie zaplanowałam. Do czasu... W środę jak zawsze w okolicach 10 poszłam kotkom wynieść jedzonko, w budce leżał biały kot (Filemon), strasznie ziajał, wiedziałam, że coś się stało. Kocurek został pogryziony. Rozumiem, że gdyby kocurka pogryzła jakaś bestia z lasu, bezdomny pies, kot ktokolwiek ale nie pies, który ma swojego opiekuna. Wku*wia mnie ludzki brak wyobraźni i tchórzostwo!!!! Kocurka pogryzł pies sąsiadki a ona zamiast przyjść i powiedzieć co się stało ucieka teraz przede mną jakbym miała ją co najmniej zjeść. I kolejne 184 zł poszły na leczenie Filemona. Teraz siedzi u mnie w domu i dochodzi do siebie bo nadal ma niewładną łapkę. Wiele jest ogłoszeń: dokarmiajcie bociany to tak niewiele kosztuje, dokarmiajcie sarny, dziki one nie poradzą sobie tej wiosny, otwórz piwnicze okienko bla bla bla gdyby pomagał jeden człowiek - jednemu zwierzaczkowi owszem wtedy to niewiele kosztuje gorzej jak człowiek na placu bitwy zostanie sam. Nie wiem co dalej będzie z kotami, jestem osobą bezrobotną, robię tyle na ile mogę sobie finansowo pozwolić i za każdym razem jak sytuacja jest bliska opanowania dzieje się coś, co jest winą człowieka i co naraża mnie na dodatkowe koszta z którymi nie daję sobie rady. Jestem zła, bezsilna, smutna, zestresowana bo chcę to wszystko ogarnąć a jakiś bezmózgi człowiek to wszystko rujnuje. Napisałam tę notkę bo musiałam się gdzieś wypłakać. Ludzie mówią, że przesadzam, że świata nie zbawię, że mam zostawić to całe pomaganie, ale to nie jest wyjście z sytuacji, mam być takim człowiekiem jakich pełno? Bez empatii? Bez hierarchii wartości dla których liczy się tylko sława, kasa, wygoda, imprezki? Nie,nie chcę takiego życia. Uwielbiam pomagać zwierzakom ale to tak chol3rnie syzyfowa praca dzięki innym ludziom, że czasami po prostu się tego odechciewa. Nie mam już siły, naprawdę....

niedziela, 24 marca 2013

ulica/schronisko -koniec świata?

Czasami osoba przygarniająca/adoptująca zwierzaka z fundacji czy schroniska zastanawia się o co chodzi, po co tyle pytań? dociekań? wizyt przedadopcyjnych przecież zwierzak będzie miał lepiej niż na ulicy czy w schronisku, czy oby na pewno? Jest na świecie naprawdę masa dobrych ludzi, którzy dla swoich zwierzaków są w stanie zrobić naprawdę wiele, bo nie mówię,że wszystko (czasami się po prostu nie da) ale są na świecie także tacy ludzie, za których wstyd przed tymi wszystkimi zwierzakami. Wczoraj na stronce ekostraży pojawiły się fotki suni skazanej na śmierć głodową. Właściciel przywiązał sunię w szopie na smyczy - bez jedzenia i bez wody bo jak twierdzi nie wiedział co ma z nią zrobić. Sunia waży niecałe 9 kilo
źródło: EKOSTRAŻ
Nie wiadomo jak się potoczą losy psinki, obecni opiekunowie suni są dobrej myśli, psinka zaczęła sama jeść, stanęła też na nogi jednak przy tak skrajnie wyniszczonym organizmie każda poprawa może być jedynie chwilowa. Te fotki i ta historia sprawiły, że zaczęłam się zastanawiać nad tym, co tak naprawdę dla zwierzaków jest dobre. Sama opiekuję się stadkiem bezdomnych kotów, są zdrowe, wykastrowane, mają pełne brzuszki - możliwe, że lepiej byłoby im w jakimś domu, ale skąd mieć pewność, że oddajemy zwierzaka w dobre ręce? Ostatnio głośno było o dziewczynie, która karmiła swojego pytona kociętami. Czy dlatego kota nie byłaby lepsza ulica? schronisko? po prostu życie. Kolejne pytanie jakie takie wiadomości rodzą w mojej głowie to skąd się biorą tacy ludzie?. Dlaczego tak się dzieje, że człowiek niszczy wszystko: przyrodę, zabija zwierzęta, potem dzieci a na końcu jakiegoś współpracownika/szefa/brata... co się dzieje z nami, ze światem. Zawsze mówię mamie, że końca świata nie będzie, to ludzie sami się powybijają. Ktoś postawił nas na czubku piramidy, jako tego, który ma panować nad światem. Niektórzy słowo panować wzięli zbyt dosłownie - zamiast opieki i odpowiedzialności mamy wykorzystywanie i nadmierną eksploatację. W czasie kiedy czytałam doniesienia o zagłodzonej suni mój psiak po wpałaszowaniu indyczych serduszek zapodał sobie siestę na mojej poduszce - dlaczego każdy zwierzak nie może mieć takiego domu i takiego człowieka? Tak z innej beczki to wczoraj była godzina dla Ziemi, nie widziałam nigdzie dookoła, żeby ktoś o tym pamiętał ale tutaj też narodziła mi się w głowie pewna refleksja, niektórzy owszem wyłączyli prąd na godzinę po czym znowu zaczęli eksploatować go nad wymiar. Czy nie lepiej z prądu oszczędnie korzystać codziennie (także dla naszej kieszeni) zamiast bawić się w godzinę dla, może wystarczy mała lampeczka ledowa przy komputerze (dla zdrowia oczu), niektórzy posiłkują się świeczkami przy kąpieli czy czytaniu książek. Wystarczy kilka drobnych zmian przyzwyczajeń a wychodzi na zdrowie - i naszemu portfelowi i nasze planecie :)

piątek, 15 marca 2013

Franciszek - w końcu :)

Po śmierci papieża Jana Pawła II byłam zdystansowana do wyborów, konklawe i tej całej dymnej otoczki. Przyznam szczerze, że nie podobał mi się wybór Benedykta XVI ale sądzę, że ktokolwiek by wtedy nie został wybrany to bym nie darzyła go jakąś zbytnią sympatią. Nie wiem w sumie dlaczego, przecież to nie jego wina, że Karol Wojtyła zmarł. Taki kolej rzeczy. W te wybory się trochę wkręciłam, chciałam, żeby wybrali murzynka (tego najmłodszego z noskiem jak kartofelek :D zabijcie mnie ale imienia i nazwiska pewnie sobie nie przypomnę) - z racji tego, że kiedyś mówiło się, że jak papieżem zostanie czarnoskóry to na ziemię przyjdzie antychryst i takie tam bla bla bla. Ale nie tylko. Fajnie by było mieć młodego papieża, który by wszędzie jeździł i był pełny sił (jak Jan Paweł II na początku pontyfikatu). 2 dnia konklawe między czarnym a białym dymem śmiałam się do mamy, żeby Dziwisza wybrali. Oczywiście nie mówiłam tego serio, zresztą Polaka to już pewnie nigdy nie wybiorą, nasz za dużo namieszał :D na plus oczywiście dla nas, ale nie koniecznie dla tej całej organizacji, która na kartach swojej historii zapisała masę paskudnych historii. Szybko poszło, biały dym, oczekiwanie na osobę pojawiającą się na balkonie i ten jego nieśmiały gest ręką. Kupił mnie od razu. A jeszcze jak się okazało, że przybrał imię Franciszek - jako pierwszy z papieży to normalnie już byłam w całości rozanielona. Św. Franciszek to jeden z mojej nielicznej grupy ulubionych świętych. Jest w czołówce obok św. Judy Tadeusza (tak, tego od spraw beznadziejnych :D). Uważam, że św. Franciszek jest bardzo niedocenionym św. No i wiele jest przekłamań w niektórych jego życiorysach. Uwielbiałam Franciszka do tego stopnia, że jako imię do bierzmowania wybrałam sobie imię Klara. Św. Klara była blisko św. Franciszka - wg. najnowszych odkryć nawet bardzo, bardzo blisko (z jej życiorysu niedługo powinni wymazać zapis, że umarła dziewicą). Ale do sedna. Mam nadzieję, że dzięki takiemu a nie innemu wyborowi ludzie poprzez poznawanie i przybliżanie życiorysu św. Franciszka ludzie zaczną doceniać to, co mają za darmo: przyrodę, świat, zwierzęta, prostotę. Czego i Wam i sobie życzę. Nieco może naiwnie, ale za marzenia jeszcze nie wsadzają do pudła :D.

piątek, 8 marca 2013

1%

Jako, że czas rozliczeń z Urzędem Skarbowym pozwólcie, że zawrócę Wam głowę. Co roku losowo wybierałam fundację pro-zwierzęcą bądź schronisko/przytulisko, żeby te moje grosiaki się nie marnowały. W tym roku mocno się przejechałam na takich fundacjach. Stwierdziłam, że nigdy więcej nie przeleję kasy na rzecz "czegoś" do czego w ogóle się dobić nie można. Jak wiecie była sytuacja nieco dramatyczna kiedy nie miałam pieniędzy nawet na karmę dla kociaków a ciągle przybywały nowe i nowe. Podrzucony też został Rysiek, musiałam zebrać i na kastracje i na leczenie a to nie były małe koszta. Dodatkowo dochodził problem z logistyką, transportem, "przechowaniem" kociaków po zabiegach. Żadna z fundacji do której próbowałam się dobić nie zareagowała. Zero odpowiedzi, zero jakiejkolwiek porady czy chęci czegokolwiek. Nie ukrywam więc faktu, że mocno się zraziłam i na pewno przy wpłacaniu 1% będę teraz się bacznie przyglądała działalności takich instytucji. Mój 1% (i % moich najbliższych) będzie szedł co roku na konto osób, które reagują i realnie pomagają. W tym roku zachęcam do wpłacenia na "zwierzaki z Mińska" - czyli 3 pozytywnie zakręcone dziewczyny. Osoby te nie są fundacją jedyne co ich z fundacją łączy to udostępnione subkonto, na które można przelewać kasę na zwierzaki. Dziewczyny robią dużo i robią to inwestując własne pieniądze (a nie jak robią to fundacje - zarabiając na tym). Pomimo pracy i obowiązków starają się być wszędzie i pomóc każdemu zwierzakowi (ale jak wiecie nie zawsze się udaje). Były to jedyne osoby, które pomogły mi w mojej dramatycznej sytuacji, gdyby nie one 3 kastracje nie doszłyby do skutku, to dzięki nim udało się na czas zająć kocią mamuśką z pobytem 10dniowym w szpitalu w Warszawie a także udało się wykastrować jej 2 urwisów z 5dniowym pobytem w szpitaliku. Pomogły złapać i przetransportować w obie strony kocurki i kotkę, dzięki czemu nie musiałam się martwić o nic (poza finansami, które i tak zostały dzięki nim sporo zmniejszone) - to była ogromna pomoc. Zawsze też służą radą, pomocną dłonią czy po prostu dobrym słowem. Naprawdę warto zainwestować w dziewczyny i w zwierzaki z Mińska.
POMÓŻ BEZDOMNYM ZWIERZĘTOM Z MIŃSKA MAZOWIECKIEGO! Teraz możesz swoim 1% wesprzeć lokalną inicjatywę, która zawiązała się w celu pomocy bezdomnym i skrzywdzonym zwierzakom z Mińska Mazowieckiego i okolic! Pomóż zwierzętom w naszym mieście, przekaż swój 1%: • Nazwa OPP – Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt - Viva! • Numer KRS - 0000135274 • Cel szczegółowy - Zwierzaki z Mińska Znajdziesz nas na facebooku – Zwierzaki z Mińska.
zachęcam z całego serducha :)

poniedziałek, 4 marca 2013

Rychu już w domu :)))

Ryszard (bo tak nazwała tygryska nowa opiekunka) wczoraj pojechał do domu pozostawiając mi na pamiątkę połamaną gałąź pod oknem. Sytuacja Tygryska od wtorku w niecały tydzień z dramatu zmieniła się w historię z happy endem. Jak wiecie Ryśka ktoś wyrzucił do śmietnika, nie wiem czy było to spowodowane nieradzeniem sobie z wymiotami kota, czy po prostu zabawka się znudziła. W środę przyuważyłam, że Rychu strasznie wymiotuje i daleko mu do "dzikiego" kota. Dzięki uprzejmości weterynarzy z mojej ulubionej przychodni weterynaryjnej Rysiek znalazł ciepły kąt i pomoc medyczną. Wymioty okazały się mieć źródło w robaczywej historii. Tygrychu więc został odrobaczony a potem pozbawiony jajek. W niedzielę natomiast wylądował już na stałe w kochającym go domku. Po drodze rozkochał w sobie wszystkich i przez to też mam obecnie doła, po prostu za nim tęsknię. W tym miejscu chciałabym podziękować jedynej lecznicy, która zechciała pomóc i mi i Ryśkowi. Każda fundacja pro zwierzęca mnie spławiła z TOZem na czele. Także mogą zapomnieć o moim 1%. Nie oczekiwałam od nich zabrania kota ale ogólnie o reakcję a tu.... olewka po całości.
źródło: strona na FB Ampułka przychodnia weterynaryjna dla zwierząt różnych

czwartek, 28 lutego 2013

Tygrysek szuka swojego Krzysia.

Tak, tak ta bajka nie tak leciała. Ale życie tygryska też nie jest bajkowe. Przez kilka miesięcy miał swój dom, przyzwyczajony jest do miziania, jedzenia kocich pyszności, wylegiwania się na kolanach i w jednej chwili jego świat się zawalił. Jego właściciel potraktował go jak zwykłego śmiecia, dosłownie i wyrzucił go na śmietnik. Podejrzewałam zatrucie gdyż Tygrysek cały dzień wymiotował i nic nie jadł, na szczęście okazało się, że to tylko robaki i chłopak jest już odrobaczony, zbadany też przez weterynarza. Jest okazem zdrowia, ma ok. roku, jest niewykastrowany. Sytuacja jest nagląca. Tygrysek w lecznicy może zostać do soboty, ja nie mam gdzie go zabrać (pies, babcia z Alzhaimerem i 3 wolno żyjące, które muszę ze sobą zabrać bo też tu życia nie mają), puszczenie go na ulicę równoznaczne jest ze skazaniem go na śmierć. Nie umie i tak szybko nie nauczy się życia na wolności, moje "wolniaki" go naparzają (walczą o teren), po lesie biegają wolno puszczane, agresywne psy a ludzie... ludzie nie są przychylni kotom przy blokach. Udostępniajcie chłopaka!!! mój numer 609 496 904. Jeżeli do soboty nie znajdę mu miejsca będę zmuszona wypuścić go na ulicę.
chłopak uwielbia się miziać

sobota, 16 lutego 2013

kocie story - odcinek kolejny.

Mija ponad tydzień od czasu złapania kotki i jej zabiegu. W poniedziałek kitka najpewniej wróci na swoje stare, ukochane śmieci. Okazuje się, że ciężko znosi zamknięcie i zniewolenie i trzeba ją wypuścić. W sumie nie spodziewałam się innego obrotu sprawy więc nie mogę powiedzieć, że jestem rozczarowana czy zawiedziona. Nie daję się oswoić, nie chce, może i lepiej dla niej może nikt więcej, nigdy jej nie skrzywdzi. No chyba, że za kilka miesięcy zmieni się w największego miziaka na świecie - wtedy będę mogła dumać nad zmianą jej losu. Obecnie jestem na etapie kompletowania "kuchni" dla miziaków (suche+mokre) no i trzeba będzie odjajkować dżentelmenów w ilości 4. Tak mówiłam, że są 3 kocury i kotka ale okazało się, że Gruby mnie z kolegą w wała robili ładne pare miesięcy :D. Okazało się, że Gruby ma klona (może minimalnie mniejszego ale są praktycznie nie do rozróżnienia) i przychodzili na zmianę, od 13.02 pojawiają się podwójnie. Na początku myślałam, że to ze mną jest coś nie tak, może pijana albo grzybki halucynogenne w słoikach ktoś tacie dał, ale nie, one naprawdę są dwa :D
lekkie zdziwko co :D? No ja aż usiadłam :D. Mamuśka pewnie jak wróci znowu będzie musiała zaprowadzić porządek bo się towarzystwo lekko mówiąc rozpasało. Dzieciaki zaczęły się wybierać na dłuższe wycieczki, muszę je zgarniać z lasu bo niestety coraz bliżej lisy wychodzą, a nie chce, żeby któreś padło ofiarą na kolację. Teraz staram się zbierać na kastracje całej 4ki, bo obecność klona wcale nie pomogła zmniejszyć kosztów. Ekipa więcej je i więcej wymaga. Oto nasze nowe bazarki: kosmetyczny (fanty od forumowej siostry z wizażu :)) ---> http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=20&t=150800 i ubraniowo dodatkowy http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=20&t=150860.

poniedziałek, 11 lutego 2013

w drodze po kocie szczęście part 2 :)

Jeszcze kilka miesięcy temu dumałam co zrobić, jak to wszystko dograć, żeby kociakom jakoś to życie ulepszyć. Myślałam, kontemplowałam, płakałam, rwałam włosy z głowy, obgryzałam paznokcie i szukałam odpowiedzi na wszystkie swoje pytania. I wtedy wpadłam na wywiad z Dorotą Sumińską, z którego biła dość jasna konkluzja CHĘĆ TO PODSTAWA . Musiałam schować swoją dumę do kieszeni (bo dumą jeszcze nikt za wiele nie zwojował) i wyciągnąć rękę po pomoc. Okazuje się bowiem, że na świecie jest naprawdę bardzo wiele dobrych ludzi. U mnie może tych ludzi wielu nie było ale liczy się jakość nie ilość :). Poza moim aniołem głównym trafiły się osoby, które chętnie zakupowały fanty na bazarkach (też przyczyniły się do rozwoju sytuacji), pojawiły się osoby, które dostarczyły fanty na bazarki i karmę dla kotów a także osoby, które pomogły kotkę złapać i zawieźć do lecznicy, nie byle jakiej lecznicy. Początkowo plan wydawał mi się dość nierealny, jednak potem starałam się sobie wszystko wizualizować pozytywnie. Dziwnym trafem tego dnia, którego umówiłam się z dziewczynami na łapanie kici, kotka spędziła cały dzień pod blokiem albo w jego okolicy. Co rzadko się jej zdarza (no chyba, że jest wiosna czy lato). Wzięłam to za dobry znak i już wtedy wiedziałam, że nie ma odwrotu. Ugotowałam kicie specjalnie rybkę (bo ją uwielbia) no i udało się. Kitka złapała się w klatkę i została jeszcze tego samego dnia zawieziona do weterynarza. W sztucznym, mocnym świetle widać było smutek i przerażenie kici bardzo wyraźnie. Kotka nie ufa ludziom i nie zna słów oznaczających dobre cechy człowieka, musiała go poznać jedynie z tej złej strony. Sądzę, że nigdy nie uda mi się tego obrazu w niej zmienić ale nie zamierzam poddać się bez walki, teraz kiedy nie będą jej już męczyły uciążliwe ruje czy ciężkie porody kicia będzie mogła szaleć i korzystać z życia. I tak się złożyło, że kotka miała dzisiaj zabieg, jest już wybudzona i na chodzie także wszystko powinno być dobrze. Najważniejsze, że ma zdrowe uszy (żadnego stanu zapalnego), resztę szczegółów poznam jutro. Kocham tę moją kitę, mimo, że wcale moja nie jest.
źródło zdjęcia Zwierzaki z Mińska

środa, 6 lutego 2013

zakaz testów kosmetyków na zwierzętach?

11 marzec 2013 roku dla zwolenników i obrońców praw zwierząt na terenie UE może stać się dniem wielkiego świętowania. Tego dnia bowiem ma zacząć się era kosmetyków nietestowanych na zwierzętach. Nietestowane mają być zarówno gotowe produkty jak i składniki. Co więcej niemożliwe ma być ściąganie i sprzedaż kosmetyków testowanych na terenie UE. Brzmi sielankowo. Niektórzy już próbują szukać dziury w całym i węszyć gdzie lub kto może znaleźć lukę aby prawo to obejść. Hmmmm a może za UE pójdą i Chiny? Niektóre firmy deklarowały się, że ich wejście na rynek Chiński ma sprawić, że od środka będą chcieli zrobić zamieszanie i zmusić rząd Chiński (jakkolwiek nierealnie to brzmi) do zmiany obowiązującego prawa. Możliwe, że tak samo postąpił The Body Shop. Może ich wstąpienie w szeregi L'oreala to zagrywka w stylu konia trojańskiego. Ktoś mądry zasugerował mi, że może mała marka fakt dobrze zarabiająca chciała korzystając z kasy L'oreala ugrać jeszcze coś dla siebie. I jak czytamy w artykułach, to właśnie TBS jest przypisywany sukces jeżeli chodzi o zmianę prawną obejmującą ochroną zwierzęta przeznaczone do testów w branży kosmetycznej. Don't U think?
mały update: moja kicia czuje się już dużo lepiej, leki zdecydowanie działają i naprawdę z zaropiałego potwora zmieniła się w piękną kocicę w piątek czeka nas nie lada walka. Boję się czy im nie zaszkodzę ale wiem, że sterylizacja przynajmniej dla kotki jest jedynym rozwiązaniem i dla jej dobra i dla jej zdrowia. Mam nadzieję tylko, że dziewczyna da radę to wszystko jakoś przeżyć.

poniedziałek, 4 lutego 2013

W drodze po kocie szczęście

Jeżeli podczytujecie mojego bloga od początku wiecie, że od jakiegoś czasu dokarmiam bezdomną kicię. Gdzieś w okolicy października kicia zaczęła przyprowadzać pod blok dwa małe kocurki po to, żeby przed zimą zostawić je tutaj na stałe (z racji dostępności większej ilości pokarmu, głównie pewnie miała mnie na myśli :D). Trafiła jednak na bardzo ciężki okres, gdyż w tym samym czasie zachorowała moja prywatna kicia (jak wiecie nasza walka zakończyła się porażką). Zsumowało się wiele nieprzychylnych dla mnie sytuacji i tak naprawdę zostałam z kotami sama bez kasy na karmę czy leczenie a sterylizacja czy kastracja pozostawały jako marzenia ściętej głowy. Pisałam do wielu fundacji, towarzystw i ogólnie służb odpowiedzialnych za pomoc zwierzętom – bezskutecznie. I kiedy już byłam na skraju załamania i bezsilności, Ten na górze postawił na mojej drodze Anioła. Nie będę wymieniała z imienia i nazwiska, Anioł jeżeli będzie chciał sam podejmie decyzję o ujawnieniu się. Pozwólcie jednak, że opiszę Wam dokładniej sytuację kotów i jak ta sytuacja się rozwija, obym któregoś dnia mogła Wam oznajmić, że kocie szczęście zostało osiągnięte. W starych blokach kolejowych zaczęłam wynajmować mieszkanie niedługo po śmierci dziadka, jednak tak na stałe zaczęłam mieszkać w tym bloku w okolicach wakacji czyli jakieś 1,5 roku temu. I to właśnie wtedy dostrzegłam kicię. Początkowo myślałam, że to czyjś kot wychodzący gdyż przychodziła pod blok bardzo sporadycznie. W zimę w ogóle kotki nie było. Dopiero od niecałego roku kotka przychodzi pod blok w miarę regularnie a swoje kocie pociechy podrzuciła mi w okolicy jesieni (październik-listopad). Do 3 osobowej ekipy w okolicach świąt doszedł jeszcze Gruby (mam nadzieję, że się nie obrazi, że tak na niego mówię). Moja 4 osobowa ekipa pożera ilości jak pułk wojska, trudno się dziwić, jest zima, potrzebują energii do ogrzania. Kocia ekipa ma do dyspozycji 2 styropianowe budki, jednak na noc zostają tu tylko maluchy i one razem korzystają z jednej. Nie wiem gdzie sypia kicia i gruby (podejrzewam, że na pobliskiej hali produkcyjnej elementów kolejowych – podejrzenie wzięło się stąd, że dzisiaj z mamą śledziłyśmy Grubego :D). Sytuacja finansowa w mojej rodzinie ostatnio jest dość napięta (choroba babci, mamy i moja, nasze leki, leczenie Olki i Platona + koszty jedzenia i rachunki oraz rozbudowa i remont domu to totalna masakroza), doszło do momentu kiedy nie było za co kupić jedzenia dla kotów. Wtedy pojawił się Anioł z całym zastępem swoich przyjaciół i rodziny, którzy z chęcią służyli poradami, wspierali dobrym słowem i zaczęli pomagać w kryzysowej sytuacji, ruszyłam też pełną parą z bazarkami na forum miau.pl (obecny bazarek: http://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=20&t=150536). Dzięki tym działaniom obecnie koty mają pełne brzuszki i możliwe jest ich wstępne leczenie (antybiotyki, probiotyki, leki na kaszel i wzmocnienie). W piątek wstępnie mamy ruszyć z akcją łapania kotów na kastracje. Potrzebne mocno kciuki. Gdyby ktoś z czytelników chciał pomóc to przydałaby się lepsza jakościowo karma sucha i mokra. Tymczasowo nie dysponuje transportem więc w grę wchodzą jedynie jakieś przesyłki. Gdyby ktoś dysponował większą styropianową budką też byłoby super. Gdyby ktoś miał jakieś pomysły i porady też z chęcią przyjmę, bo mam zerowe doświadczenie w akcjach z kotami. A to bohaterowie:
jeden z najmłodszych członków stada, gdyby ktoś chciał go przygarnąć po kastracji proszę o kontakt, Czarnuszek jest wspaniałym kotem, wulkan energii, odważny ale do czasu, cudownie mruczy drapany po szyjce
biały niunio, wspaniały, mądry kot, który jest rozważny i.... romantyczny oczywiście :D mega pieszczoch, jest naprawdę gigantem jeżeli chodzi o czułości :)
kocurki razem, są bardzo ze sobą związane
gruby.... jak sama nazwa wskazuje kocha jedzenie :D i mamusia
wpadajcie na nasze wątki na miau, wpadajcie na bazarki, odzywajcie się i 3majcie za nas kciuki, musi się udać :) po prostu musi :)

wtorek, 29 stycznia 2013

nowe bio pyszności w Rossmannie

Jak wiecie jestem leniem w kuchni a raczej nie dysponuje zbytnio czasem aby bawić się w kucharzenie. Dzisiaj całkowicie przypadkiem wpadłam do Rossmanna i zauważyłam, że na mojej ulubionej półeczce z BIO jedzeniem jest wiele nowości w bardzo przystępnej cenie. Oczywiście nie wytrzymałabym gdybym czegoś nie kupiła. Do koszyka wrzuciłam zupę ziemniaczaną, zupę marchowiowo-imbirową, puree jednak z pewnością sięgnę jeszcze po brownie i soki (marchwiowo-jabłkowy i śliwka-agawa). Obie zupy już zjadłam (podzieliłyśmy się z mamą tzw. fifty-fifty). Obie pozycje nadają się dla osób z wrażliwym żołądkiem, które niewiele mogą jeść a zupkę należy jedynie podgrzać. *Marchwiowo-imbirowa jest mocna, sądzę, że będzie wiele osób, które powiedzą, że jest obrzydliwa. Moim zdaniem jest ciekawa, dodatkowo w porach zimowych imbir świetnie się sprawdza. Z pewnością ma genialny zapach, konsystencję, widać warzywa poprzecierane no i zioła. Cena słoiczka 9,99 (my spokojnie 2 zupki podzieliłyśmy na 3 osoby) *ziemniaczana - GENIALNA, zakochałam się w tym smaku. Cudowna, delikatna, gęsta i sycąca. NIESAMOWITA. Doskonały wybór dla ludzi chcących zjeść coś dobrego a nie mają np. green waya w mieście (w GW podobnie takie zupy cenowo stoją a porcje chyba są mniejsze). Po puree jeszcze nie sięgnęłam wiem, że do jego przygotowania będzie potrzebne mi jeszcze mleko (akurat ryżowe stoi jeszcze w szafce już dawno o nim zapomniałam, ale sprawdzałam, że jeszcze ważne więc akurat się nada), jest też masa propozycji z czym takowe puree można spożyć. Np. z podduszonymi warzywami (cukinia, brokuł, papryka - i co kto lubi), ze startym serem (wtedy robi się serowa paciaja :D) i wiele wiele innych. Mam nadzieję, że będą pyszne (koszt puree ok 5 zł.). Są nowe propozycje mleka roślinnego, oliwa z oliwek, octy różnego rodzaju, obiadki dla dzieci, paszteciki nowe - mega pozytywna masakra.
p.s. dodatkowo chciałabym Was prosić o mocne kciuki bo możliwe, że już niedługo poinformuje Was o zmianach, które nastąpią w życiu moich bezdomniaczkowych kotów (także wish me luck :D!!!!)