niedziela, 16 lutego 2014

Dzień Kota :)

Z dniem kota jest na tyle zabawna sprawa, że każdy go obchodzi innego dnia. Jedna grupa obchodzi ten dzień 16 lutego, kolejna 17tego (i taka data figuruje na wikipedii), jednak po raz pierwszy w Polsce ten dzień był obchodzony 19 lutego*. Który dzień lutego by to nie był zawsze to jakieś fajne święto, z jednej strony walentynki z drugiej tłusty czwartek. Kto by wymarzył sobie lepsze sąsiedztwo? W sumie to nie wiem jak ten dzień się obchodzi bo ja zwierzaki codziennie traktuje tak samo ale tak się jakoś złożyło, że dzisiaj kotom przypadł dorsz gotowany na parze z witaminkami i olejem z łososia. Filemon też strasznie stęsknił się za polowaniem więc rzuciłam mu sztuczną mysz (cieszyła się popularnością całej trójki), obawiam się, że jak za jakąś godzinkę do nich pójdę to myszka będzie już rozczłonkowana. Żeby jutro nie było im tak łyso, bo święto a ja postanowiłam poświętować dzień wcześniej to mam zapas ich ulubionych kabanosików i nowe piłeczki (bo stare są ledwo żywe musicie wiedzieć, że moje koty jak wpadną w szał zabawy to bawią się aż padną a robią to bardzo często więc zabawki również padają, albo giną w niewyjaśnionych okolicznościach) i zamierzam kocią ekipę pysznościami i nowościami obdarować. Moja ulubiona lecznica natomiast postanowiła ten dzień uczcić podstawowym przeglądem kota za piątaka (oględziny uszu, ząbków, obsłuchanie płucek i serducha). Na szczęście zima w tym roku jest jaka jest i koty zarówno te bezdomne jak i podwórkowe radzą sobie naprawdę super. Owszem był mróz ale w porównaniu do ubiegłego roku naprawdę krótko.

Jaka jest różnica między dniem kota obchodzonym rok temu (na wolności) a obecnie (u mnie). W lutym ubiegłego roku cała trójka miała kastrację, zima była naprawdę mroźna, długa i uciążliwa, koty naprawdę bardzo dużo jadły (co było dość kosztowne) obecnie zima jest „prawie jak” wiosna. Kociaki miały swoje skrytki ocieplane do schowania się ale np. teraz śpią normalnie na dworzu na kartonikach bądź drewnianych półkach. Ale co najważniejsze Gucia robi coraz większe postępy w oswajaniu i przywiązywaniu się. Podbiega, ociera się o nogi nawet daje się troszkę pogłaskać. Nie jest to kot nakolankowy i zapewne nigdy nie będzie ale w porównaniu do tego jakim była dzikusem to jest gigantyczny postęp.


zdjęcie autorstwa Chatul


Kociarze nie zapomnijcie o święcie, chociaż znając życie u każdego (no dobra u 99% kociarzy) dzień kota jest codziennie ;)


Chciałam się dzisiaj Wam pochwalić bo zrobiłam cudowny sos serowo-szpinakowy z gotowymi (Rossmankowymi) uszkami z warzywnym farszem (kocham je na maksa), zrobiłam boskie foto i... nie mogę znaleźć kabelka :( także smaka Wam nie narobię a szkoda bo mam na telefonie kilka fotek wegetariańskich cudeniek typu torcik fitness, wege pyszna domowa pizza, warzywne wariacje i dzisiejsze szaleństwo szpinakowe. No ale kabelka nie ma to i fotek nie ma :(

*Podobnie jak w Polsce także we Włoszech dzień kota obchodzony jest 17 lutego (17 listopada natomiast jest dzień czarnego kota), w Rosji dzień kota wypada 1 marca, w Wk. Brytanii 8 sierpnia a w USA w moje urodziny :)

czwartek, 6 lutego 2014

"Pomagasz zwierzaczkom, ekologia a pewnie od małych chińskich rączek kupujesz telefonik..."

To kolejna rzecz, która przytrafia się osobom pomagającym zwierzętom bądź skupionym na ekologii – KRYTYKA. Ktoś chce przekazać jakąś kwotę na fundację pro zwierzęcą padają komentarze a dlaczego nie dla dzieci. Tak było na przykład jak Marta Wierzbicka oddała nagrodę z Ugotowanych na Fundację pod Psim Aniołem czy kiedy firma zajmująca się modelingiem przekazała ciuchy i dodatki z sesji do sprzedaży a całe zyski przeznaczyła na fundację VIVA! Zresztą, nawet przy „błahym” omawianiu zabiegów kastracji czy osiatkowaniu balkonu pada argument nawołujący do dzieci i czego dzieciom byśmy nie zrobili, tudzież zrobili. No ale nie o tym miała być notka. Tytuł notki dałam taki gdyż kiedyś na wizażu na jakimś wątku zostałam skrytykowana, że zwierzaczkom pomagam, ekologia jest fajna ale sprzęciki to pewnie kupuję Made in China wytwarzanych przez malusie, chińskie rąsie. Owszem zdobycie sprzętów nie made in China graniczy z cudem jednak jest kilka sposobów na to aby pozostać fair i wobec środowiska i wobec "małych chińskich rączek"

źródło ryzmomplus


Po pierwsze sprzęt kupujemy tylko wtedy kiedy jest nam naprawdę niezbędny, telefon wymieniamy nie bo ten, który mam jest już niemodny tylko po prostu nie działa i nie da się go już użytkować. Kiedyś jak byłam mała i bardzo nieświadoma wymieniałam telefon raz na rok (bo ktoś w klasie ma nowy i ja też muszę mieć), obecnie mój telefon jest już nastolatkiem ale całkiem nieźle sobie radzi i dopóki będzie sobie radził, dopóty go wymieniała nie będę, podobnie mam z laptopem czy tv.

Po drugie na ile to możliwe naprawiamy zepsuty sprzęt. Wiele firm ma taką zasadę, że jak coś się psuje klient wpada do serwisu mówiąc „panie pomóż bo mi drukarka/laptop nie działa” namawiają na kupno nowego tłumacząc, że naprawa byłaby droga i jest to totalnie nieopłacalne. W większości przypadków to pic na wodę fotomontaż. U mnie w poprzednim roku było kilka takich sytuacji gdzie trafiając do serwisu otrzymywałam informacje dot. nieopłacalności naprawy jakiegoś sprzętu. Miałam tak na przykład z odkurzaczem. Już nie będę mówiła jaki to model i jaka marka ale taki sam nowy odkurzacz kosztuje dokładnie 510 zł (mówię o tym po to aby pokazać Wam na ile informacje dotyczące nieopłacalności naprawy sprzętu są prawdziwe), zaniosłam więc swój niedziałający odkurzacz do tzw. „złotej rączki”. Naprawa kosztowała 20 zł – odkurzacz działa bez zarzutu mimo użytkowania go często w mocno nieprawidłowy sposób (ale to już inna historia). Więc czy naprawdę wydanie 20 zł na naprawę jest bardziej nieopłacalne niż wydanie 510 zł na nowy sprzęt? Pomijam już kwestię ekologii ale ekonomia tutaj jest raczej prosta. Podobnie miałam z laptopem jak Wam wspomniałam mój laptop jest już bardzo wiekowy, na dobrą sprawę naprawdę ma imponującą formę ale jak to ze sprzętami bywa przepalił się i zasilacz i zawiaski poszły i śrubki pogubiłam, jednym słowem laptop się trochę rozklapciał. Nowy laptop kosztuje lekką ręką ponad 1000, używany (poleasingowy np.) ale ze sporo gorszym procesorem w komisie kosztował ok. 600 zł, za naprawę tego wszystkiego co w nim wymieniałam zapłaciłam 120 zł i laptopik jak widać działa, co więcej mogę go jeszcze opchnąć (po naprawie za 500-600 zł) czy nadal to jest nieopłacalne? Wielkie firmy mają genialną taktykę – sprzęt działa tyle ile oni chcą a potem proponują kolejny i kolejny i kolejny. A czasami naprawdę są to pierdoły, które za grosze można naprawić.

Po trzecie najlepiej kupować sprzęt używany ale ze sprawdzonego źródła, takie informacje najlepiej uzyskać od znajomych, poczta pantoflowa to najlepszy sposób komunikacji w takiej sprawie. Najgorzej jest kupić używany laptop w tej sprawie najlepiej mieć sprawdzonego kogoś, kto się zna na rzeczy w najlepszym stanie są zawsze te poleasingowe w wielu firmach używa się na kompach jednego programu i e-maila także niewielkie obciążenie dla laptopów w wielu komisach komputerowych za bezcen można nabyć dobrze śmigającego laptopika, nie będzie to taki najlepszy i najbardziej wypasiony ale na pewno dobrze działający.

Po czwarte ale to już luksus, bowiem potrzeba do tego talentu, można skonstruować coś samemu. Mój dziadek (ś.p.) był w tym mistrzem, naprawiał, przerabiał, konstruował wszystko od wentylatorów przez elektryczne odświeżacze powietrza po radia. Wiele z jego tworów nadal ma się dobrze. Mój dziadek ogólnie miał wiele talentów, naprawiał wszystko: ładowarki, pralki, bojlery, radia, składał nawet nam rowery. Nie dość, że satysfakcja ogromna to można zaoszczędzić kupę kasiory (dziadek materiały na swoje sprzęty znajdował.... na śmietniku)

Po piąte, ostatnie należy wybierać sprzęty produkowane w cywilizowanych krajach. Ania (tutaj jej blog KLIK)pokusiła się o małe śledztwo i stworzyła listę takich marek:

źródło:ekologicznie.wordpress.com


Gdyby ktoś miał jakieś swoje sprawdzone marki, które nie tworzą i nie składają swoich produktów w Chinach to dawajcie znać. I takie jedno pytanie czy jest jakakolwiek marka telefonów nie robionych w Chinach – czasami jest taki myk, że na telefonie jest napis made in USA czy made in UK ale już na innych partiach telefonu widnieją Chiny. Ja na taką „czystą” nie chińską jeszcze nie trafiłam – ale może Wy trafiliście.

Jeżeli jesteście zainteresowani tematyką bojkotu Chińskich produktów odsyłam Was także do tego bloga KLIK autorka bloga postanowiła podjąć wyzwanie "spędzić 30 dni bez produktów Made in China" wpadnijcie i zobaczcie jak jej poszło :)

wtorek, 4 lutego 2014

Nie pomagasz, nie przeszkadzaj pomagać innym

Każdy kto kiedykolwiek postanowił pomagać zwierzętom, czy to na większą czy mniejszą skalę, spotkał się z przejawami „ludzkiej niechęci” bądź przeszkadzającego pomagania. Do rzeczy jednak, opiszę Wam sytuację jaka mnie się przydarzyła. Poniedziałek, ranek. W planach miałam zrobienie nowego zdjęcia do mojego podpicowanego „siwi”, niestety jak to bywa w moim życiu los miał dla mnie inne plany. Obudziło mnie wołanie mamy, pukała do drzwi mojego pokoju i wołała moje imię, zapytałam niezwykle czule (jasneeee czule, zostałam wyrwana z przepięknego snu) czego? Usłyszałam odpowiedź informującą mnie o tym, że po podwórku chodzą koty, no nic specjalnego, odwiedza mnie kilka kotów, które dokarmiam więc machnęłam ręką i spałam dalej, nagle mama mówi to są Twoje koty. Zaraz, zaraz myślę sobie, moje koty powinny być w moim boskim catio. Wychylam łeb przez okno widzę łaciaka, mojego łaciała i był zdecydowanie nie tam gdzie powinien być. Oczywiście panika, koty nie znają terenu, masa pytań co się stało, drzwiczki się otworzyły, siatka pękła itd. Wyleciałam jak z procy z pokoju. Gucia siedziała z wypisanym na twarzy napisem „ogarnij kufa sytuację bo jest coś mocno nie tak” rozglądam się dookoła i poza Gucią widziałam jedynie Filemona, Bonifacy zapadł się pod ziemię. Zresztą Filemon siedział na drzewie, na orzechu, wysoko na orzechu. Ale co się do cholery stało? Sprawdzam drzwiczki całe, catio – nie całe. Ktoś sympatycznie w imieniu może wolności i szczęścia kotów postanowił pociąć siatkę. Nie, nie porwać, po prostu pociąć, równiutko naruszając strukturę catio. Zajebiście nie ma co, pomyślałam sobie w duchu. Połatałam jakoś wstępnie, Gucia wlazła do środka (nawet nie miała zamiaru mnie kochana opuszczać), Filo zlazł z drzewa też przyszedł do środka. Zaczęłam płakać, ze stresu, bezsilności, strachu. Nigdzie nie było Bonifacego, dałam jeść łaciakom i zaczęłam szukać Bonia, ale bez skutku. Wróciłam do łóżka, wtuliłam się w psiaka i zaczęłam wyć. Boniu jest najsłabszy ze stada, boi się wszystkiego i w strachu ucieka po prostu przed siebie, jest zresztą najbardziej chorowity. Nagle mój psiak zerwał się z łóżka i wgapiał się w okno, na początku wkurzyłam się na niego bo szczekał i machał ogonem a ja totalnie nie miałam ochoty na zabawę. Postanowiłam jednak wstać i sprawdzić o co kaman, przy catio szukając wejścia dreptał Boniu. Cała 3ka jest wykochana i bezpieczna. Jednak były w przeogromnym stresie. Następnym razem jak jakiś (za przeproszeniem) baran postanowi uwolnić koty z „więzienia” niech się je najpierw zapyta czy mają na to ochotę, zamiast niszczyć moją własność, zrobioną za ciężko zarobione przez mojego tatę pieniędzy ale przede wszystkim zamiast narażać te kociny na stres i niebezpieczeństwa. Bo to się mogło różnie skończyć. Jakie widzę pozytywy w tej całej sytuacji. Koty chcą być ze mną, Gucia nawet nie uciekała, czekała na mnie pod domem, żebym ogarnęła jej dzieci, Filemon też trzymał się domu (siedział na drzewie w okolicach catio), gdzie siedział Boniu nie mam pojęcia, ale też nie opuścił podwórka. I pierwsze co jak mnie zobaczyły, bez ganiania, łapania – wróciły do mnie.

źródło: fundacja VIVA!


Cała ta sytuacja to jednak pikuś. Jest taka jedna (pewnie nie jedyna na świecie) osoba, która wraz z pomocą fundacji zabrała z ulicy kocinę, kocina z kikutem, niesprawna. Kocicę trzeba było dostarczyć do weta na leczenie i operację po czym znaleźć jej dom. Każdy człowiek na ziemi wie, że niepełnosprawny kot słabo radzi sobie na wolności (w domu owszem, jest jak pełnosprawny kot, jednak życie na ulicy rządzi się innymi prawami). I cała ta historia byłaby historią bajkową gdyby do gry nie włączył się TOZ, towarzystwo oskarżyło tę kobietę o UWAGA kradzież kota z ekosystemu. I to jest Polska właśnie!

niedziela, 2 lutego 2014

nieprzypadkowi ulubieńcy

Macie czasami tak, że lubicie jakiegoś celebrytę/gwiazdę/osobę znaną a totalnie na pierwszy rzut oka nie wiecie bardzo za co? Ja tak mam na każdym kroku jakbym nie wiem miała jakiś dziwny radar wyłapujący podobne drgania serducha. Kilka lat temu spodobała m się Olga Bołądź (aktorka), nigdy nie była jakąś moją wielką idolką (ogólnie uważam, że nazywanie kogoś idolem na każdym kroku może być straszliwą pomyłką). Olga jest piękną kobietą i zagrała Agatę Mróz w filmie opartym na historii choroby tej siatkarki ale przecież jedną rolą i urodą jakoś nie zdobywa się sympatii na dłużej niż czas trwania seansu w kinie. I oto odkryłam kilka faktów dotyczących Olgi, nie dość, że jest wolontariuszką w schronisku dla bezdomnych zwierząt w Józefowie k. Legionowa to prowadzi także dom tymczasowy. Wtedy zapalił mi się neonkowy napis w głowie mówiący „oho!”


źródło: serce dla zwierząt.pl


Natomiast od kiedy wróciłam do nałogowego oglądania serialu Na dobre i na złe w oko wpadła mi Kamila Baar, piękna, FANTASTYCZNE WŁOSY! Ale... no to chyba nie wystarczający powód, żeby wręcz z uwielbieniem wgapiać się w jej twarz. W wolnej chwili zaczęłam sobie googlować. Kamila jest bardzo świadomą kobietą, zainteresowaną ekologią i możliwościami wprowadzania w życie zasad wpływających na ochronę środowiska. Przez niektórych nazywana wegetarianką ale Kamila nadal je ryby, natomiast zawsze zwraca uwagę na to, co kupuje (są to głównie produkty BIO), jej dieta w większości opiera się na warzywach, owocach i nasionkach dodatkowo Kamila wraz ze swoim partnerem sadzi drzewa. Chyba to jednak mnie do niej przyciąga bardziej niż nienaganna kondycja włosów i nieziemska figura.


źródło filmweb


Kolejną Polką znaną ze srebrnego ekranu, z którą „sympatyzuję” jest Marta Wierzbicka, grywa głównie w „Na wspólnej” ale ja znam ją przede wszystkim z bloga LUBIĘ SZPINAK, Marta znana jest czytelnikom pudelka jako kobieta narzekająca na swoje krągłości (te w górnej partii ciała) jednak ja znam ją z angażowania się w pomoc wielu fundacjom prozwierzęcym, zaadoptowała także psiaka ze schroniska razem z którym bierze udział w akcjach mających na celu pobudzenie świadomości i wiedzy w umysłach ludzi, np. uwolnij psa z łańcucha.

Żeby nie było tak, że tylko kobiety lubię to zdradzę Wam kolejne dwa nazwiska, które uwielbiam, tylko akurat w przypadku mężczyzn moje uwielbienie jest uwarunkowane czymś więcej.

Freddie Mercury, facet znany z GENIALNEGO głosu i niesamowitym talentem do zaczarowania tłumu co więcej potrafił się tym oczarowaniem upajać. Widzieliście kiedykolwiek występ Fredka live? Znaczy nie, że osobiście tylko nie wiem w tv, na video cokolwiek? Ja kiedy Fredek umarł byłam szczylem także mogę oglądać go tylko w internecie bądź na płytach. Boże ten człowiek był naprawdę geniuszem. Ale... nie każdy może wie, że Fredek był kociarzem. Takim mega oszołomowatym kociarzem, w sumie jak większość kociarzy. Kociarze potrafią czasem zbzikować na punkcie swojego kicimordka. Fredek zbzikował do tego stopnia, że jak wyjeżdżał w trasy koncertowe zawsze do swoich futrzaczków dzwonił, co więcej zadbał o nie także po swojej śmierci, zostawiając odpowiedni testament.


źródło scarletini


Ostatnim nieprzypadkowym ulubieńcem dzisiejszej notki jest Maciej Maleńczuk, wiem, wiem szowinista, pijak bla bla bla dla mnie facet z ogromną charyzmą i pasją, każdy jego koncert/występ jakkolwiek by nie był nawalony jest wręcz oszałamiający. Potrafi poderwać nawet pikników i snobów. Serio mówię. Ale moje uwielbienie do niego urosło w momencie natrafienia na program UWAGA z kulisami sławy poświęconymi właśnie Maćkowi. Padło groźne pytanie „co jest dla Ciebie ważne”, Maciej odpowiedział jak na kociarza przystało „kotka, moja kotka jest dla mnie ważna” wymieniona zaraz po dzieciach przed żoną i kochankami. A jak pokazali tę kocinę to już całkiem się rozanieliłam. Nie, nie, żaden rasowiec za 3 koła, pospolity dachowiec, ale uroczy dachowiec.

Notkę z cyklu nieprzypadkowe wybory odcinek „ulubieńcy” kończę słowem, że to nie jest ostatnia notka tego typu.

A Wy macie jakieś osoby znane, które lubicie ale nie do końca wiecie za co :D?