piątek, 1 czerwca 2012

wróciłam z raju :))))

Przepraszam za przerwę w nadawaniu programu :) spowodowane to było moim boskim pobytem w Ciechocinku. Spędziłam cudowne 4 dni okładana naturalnymi preparatami i odżywiana pysznymi warzywnymi kombinacjami. Pozwólcie, że opiszę Wam w skrócie co działo się jeszcze tak niedawno temu. Ciechocinek słynie z deptaków, kwiatów, flirtujących kuracjuszy. Niedoceniany przez młode osoby a to jednak tam są najlepsze SPA w jakich kiedykolwiek miałam okazję być. Do Ciechocinka dotarłam już 2gi raz w przeciągu pół roku. W listopadzie odwiedziłam St. George, tym razem padło na Pałac Targon. Pałac Targon niedawno zmienił właściciela więc jest tak naprawdę dopiero na początku swojej drogi, kosmetyczki i masażyści rozszerzają bazę zabiegową jednak już na chwilę obecną można to miejsce polecać wszystkim osobom poszukującym relaksu i odprężenia a przede wszystkim zaspokojenia kobiecej próżności - czyli pogoni za ciałem idealnym. Do Ciechocinka ruszyłam pociągiem w poniedziałek (moja mama dla której był to prezent na dzień mamy wyjechała z tatą samochodem dzień wcześniej ze wszystkimi bagażami - ja musiałam zostać z chorą babcią). Warszawa Zachodnia rozkopana na Euro, zamęt jak siemasz gdyż żadne wpasione tablice z rozkładami nie działały. Informacja w kasie do której kolejka ciągnęła się na kilometr ale się udało dojechać jakoś do Aleksandrowa Kujawskiego z którego sprzątnęli mnie rodzice. W kierunku objazdu do Ciechocinka (gdyż budowana jest tam autostrada - również na euro :P dużo czasu im nie zostało ale się chłopaki starają) trafiliśmy na góralski zajazd gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Na wyróżnienie zasługuje borowikowa pochlipajka - jest to zupa borowikowa w chlebie tak genialnie pachnąca i tak cudowna w smaku, porcja też okazała (zupa bez żadnych mięsnych i odzwierzęcych dodatków więc sądzę, że zaspokoi każde wegańskie podniebienie).
tak wyglądała po podaniu
a tu już otwarta :) na deser polecam naleśniki (tutaj już wersja dla wegetarian) z konfiturami wiśniowymi - niebo w gębie
uwaga porcja jest na 3 osoby ;) Po dotarciu do hotelu okazało się, że zostało mi niewiele czasu do zabiegów więc szybko zrobiłam rekonesans. Pokoje nie są równorzędne zresztą ekipa kiepsko ten hotel rozbudowała ale to już nie wina właściciela tylko polskich ekspertów. Ogólnie fajny zamysł ale wykonanie już kiepskie chociaż pokoje spoko, nie Sheraton ale moim zdaniem spokojnie można im dać 2 gwiazdki :). Miałyśmy pokój z balkonem więc można było sobie się i poopalać i pooglądać ptaszki bo na daszku zjawiła się ptasia rodzinka z pisklątkami (cudowne było oglądanie jak rodzice ptasi dbają o swoje maleństwa). Baza zabiegowa za to G E N I A L N A. Wszystkie zabiegi wykonywane są kosmetykami naturalnymi, nietestowanymi na zwierzętach do których głównie należy firma babaria naturioska (jest to firma hiszpańska deklarująca się jako firma nietestująca i korzystająca jedynie z naturalnych składników), reszta to firmy polskie, które są na zielonej liście oraz BingoSpa (które też jest nietestujące a kosmetyki ma doskonałe - zbieram się do zamówienia kilku rzeczy, które moja skóra wręcz pokochała). Pierwszym zabiegiem była kąpiel perełkowa z hydromasażem trwająca 15 minut. Piana mi urosła na ponad pół metra co doprowadzało mnie do ataku śmiechu, totalnie mnie odprężyło i zmiękczyło skórę przed kolejnym zabiegiem, którym był peeling solami z morza martwego - całe ciało. Wymasowane, nawilżone, cudowne, napięte - po 1 zabiegu totalnie zjadło mi cellulit, oczywiście efekt nie jest długotrwały dlatego zabiegi należałoby powtarzać, ale efekt naprawdę jak po photoshopie. Po zabiegach udałyśmy się z mamą na spacerek (Ciechocinek nawiedziła plaga meszek więc sądzę, że jakieś danie mięsne przypadkowo zjadłam - wlatywały wszędzie do uszu, nosa no dosłownie były ich miliony - ale lepsze to niż komary :D), po spacerku udałyśmy się do jednej knajpki na placki ziemniaczane z herbatką ziołową - jam!!! (poza tym przypadkowym mięsem latającym ofc :P było genialne) 2gi dzień rozpoczęty śniadaniem w Pałacu - zła wiadomość dla wegan marny wybór, dla wegetarian lepiej można poszaleć. Pyszna jajecznica, masa sałatek (ja zakochałam się w ziemniaczanej), sery, twarożki, dżemory :D można się było objeść po całości. Po 11 miałyśmy z mamą umówione błoto :D dokładnie mówiąc okłady z błota z Morza Martwego + jakieś algi i olejki
tak wyglądały moje nóżki, reszta ciała podobnie. Zapach niekoniecznie ale działanie... rewelacja. Jak ktoś ma problem z uciążliwym cellulitem tudzież z rozstępami polecam okłady z błota, które można robić sobie w domu. Jedna uwaga nie spłukujcie błota pod prysznicem, ziemia się nie rozpuszcza więc można zapchać rury, najlepiej spłukać się w misce, jak ktoś ma ogródek taką wodę można wylać w ziemię (składniki są 100% naturalne w sensie błoto, algi więc z korzyścią dla gleby - uwaga przy zamawianiu kosmetyków błotnych weganie powinni uważać bo niektóre kosmetyki zawierają kolagen pochodzenia rybnego, należy uważnie czytać skład). Po błotku i pedicure (tylko w Ciechocinku można uraczyć się kąpielą solankową, nie tylko całego ciała ale też każdej wybranej partii typu dłonie, stopy) znowu ruszyłyśmy na miasto.
cudowne parki, fontanny, mrożone jogurty, cukiernie, dywany z kwiatów, nieziemskie drinki, dla osób mięsożernych genialne smażalnie ryb (drugiego dnia skusiłam się na halibuta w takiej smażalni, posiłek był na tyle spory, że podzieliłam się rybką z pieskiem kursującym po knajpach - też mu smakowało bo nie mógł mnie opuścić :D). Ale wybór dań wegetariańskich i wegańskich jest w tym mieście spory więc uważam, że każdy znajdzie coś dla siebie. Oczywiście raczyłam się też wodą Krystynką więc dojodowałam się do granic możliwości :D
Na wieczór strzeliłyśmy sobie peeling na twarz i maseczki 4D (bardziej to taki okład, mega wygodne (nie trzeba zmywać, wszystko się wchłania) i naprawdę super efekty nawilżające i uelastyczniające) bez makijażu wyglądało się genialnie (zresztą ja i tak na ogół nie bardzo się maluję). 3ci dzień również rozpoczęty śniadaniem. Około godziny 11 miałyśmy zabieg zimnym światłem (ja wybrałam kręgi szyjne gdyż tam po operacji powstało mi zwyrodnienie), mama wybrała odcinek, który najczęściej ma rehabilitowany. Zabieg taką lampą można zrobić wszędzie, co więcej taką lampę samemu można sobie zakupić a światło podobnie jak ultradźwięki i prądy działa regenerująco na nerwy. Potem oczywiście strzeliłyśmy sobie rajd po parkach a potem ruszyłyśmy w trasę do Torunia, połazić po starówce, zjeść pyszne naleśniki, pooglądać Toruńskie ciasteczka (nie koniecznie pierniki) po czym padłyśmy jak mopsy. Czwartek to już dzień wyjazdu więc aby mieć spokojnie na wszystko czas nie szłyśmy już na żaden zabieg. Podróż zakończyłyśmy w kawiarni/cukierni Wiedeńska gdzie można wypić najlepsze latte i zjeść cudowne wypieki: drożdżówki z kruszonką, babeczki z rabarbarem, truskawkowe wariacje. Powrót do szarej rzeczywistości okazał się bolesny. Jakiś młodzieniec wjechał samochodem prosto pod pociąg doprowadzając do śmierci swoją kobietę i jej nienarodzone jeszcze dziecko (dziewczyna była w 9 miesiącu ciąży) - ponoć spieszył się na wyznaczony termin porodu, jeżeli przeżyje nie wiem z czym będzie się musiał zmierzyć, nawet sobie tego nie wyobrażam. W każdym bądź razie wypadek doprowadził do dezorganizacji ruchu pociągów i marzłyśmy z mamą 130 minut w oczekiwaniu na dyliżans do Warszawy. Po powrocie do domu zjadłyśmy ostatnie drożdżówki, które zakupiłyśmy jeszcze w Ciechocinku zapijając wodą Krystynką i wpadając w masakrycznego doła. Znalazłam swój raj na Ziemi i jest nim Ciechocinek :))))))

3 komentarze:

  1. Super opis :D W Toruniu byłyście w Manekinie może? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Na taką odpowiedź czekałam :D
    Manekin to toruńska legenda :D
    W Bydzi też mamy! Zapraszam przy kolejnej okazji :D

    OdpowiedzUsuń